Oparłam się o ścianę, głęboko i odetchnęłam najciszej jak mogłam.
- Mela, kochanie, kto to był...?
- Ym... Kolędnicy - odparłam niepewnie, wciąż próbując uspokoić oddech.
- Czemu ich nie wpuściłaś? - usłyszałam powolne człapanie babuni.
- Bo... - nie miałam kompletnie pomysłu na powód.
Nagle znów rozległo się pukanie i dźwięki dzwonka.
Westchnęłam, a babunia uśmiechnęła się zachęcająco. Nacisnęłam klamkę i pociągnęłam za nią.
Przede mną stali dwaj chłopcy. Jeden ubrqny na biało, drugi na czarno. Jeden miał aureolkę ze złotego drucika umieszczoną na blond czuprynie i błyszczące radośnie błękitne oczy, drugi z kolei czerwone różki na czarnej "opasce" założone niedbale na ciemne włosy i szare tęczówki. Ich spojrzenia zdawały się przewiercać mnie na wylot. Obaj bez słowa wyjaśnienia równocześnie chwycili mnie za ręce i świat mi się zamazał. Wszystko stało się jedną, bezkształtną, kolorową plamą. Miałam wrażenie, jakbyśmy się unosili w powietrzu. Kiedy znów zaczęłam widzieć przed sobą braci Sosnowskich odkryłam, że nie jesteśmy u mnie. Staliśmy na małym mostku, nad jakąś rzeczką.
Marcel opierał się o barierkę i wpatrywał w mały strumyczek płynący między krami lodu. Jego brat z kolei wpatrywał się uporczywie we mnie.
- Po co mnie tu wywieźliście...?
- Nie wywieźliśmy a teleportowaliśmy. To słowo bardziej tu pasuje... - mruknął jeden z chłopaków.
- Nieważne - mruknęłam, skopując małą grudkę lodu z mostka. - Mówcie o co chodzi.
- Iris...
- Cholera! Jestem Me...
- Nie, ukochana. JESTEŚ IRIS. Cokolwiek byś nie mówiła i jakkolwiek byś nie zaprzeczała. Tym razem nie dam się zwieść - poczułam dłoń na ramieniu.
- Nie dam się omamić - usłyszałam cichy głos blondyna i znów coś opadającego na moje drugie ramię.
- Od dziś zwracamy ci twe miano, Iris. Musisz tylko dokonać wyboru. Ten ostatni raz. Nie pozwolimy się okłamać. Nie wyrwiesz się. My w końcu uczymy się na błędach... - równym głosem, niczym roboty powiedzieli bracia.
- Ale o co wam chodzi...? - szepnęłam przerażona.
- Musisz wybrać - szepnął kusząco ciemnowłosy. - Ja albo on. Anioł upadły lub twój stróż. Wieczne potępienie lub wieczny spokój...
- Boże! Dlaczego ja?!
Wokół nas zrobiło się przeraźliwie jasno. Ziemia zaczęła drżeć.
- Nie powinniście tego robić. Nie została stworzona do żadnego z waszych światów, nie pamiętacie? - z jasności wyłonił się kształt kobiety. - Jestem Alliance, z francuskiego znaczy to przymierze. Obserwuję cię Iris od wieków. Jak dotąd sprawdzasz się niesamowicie... Robisz dokładnie to, o co chodziło obu Panom. Stworzenie cię jednak nie wychodzi żadnemu z nich na dobre - zachichotała złośliwie. - Ale przejdźmy do rzeczy. Pewnie nie znasz swojej historii, prawda? - kiedy potaknęłam nieśmiało, ona zaczęła kontynuować. - Twoje imię znaczy TĘCZA. Wiesz, czego symbolem jest tęcza według religii chrześcijańskiej? Jest symbolem przymierza. Wiele wieków temu Bóg założył się z Szatanem. Nic nadzwyczajnego. Znamy takie przypadki. Choćby Hiob - mówiła szybko, musiałam bardzo się skupić, żeby zrozumieć jej słowa. - Więc tym razem chodziło o to, by tchnąć życie w istotę ludzką. Nie mogła być zwykła, ze względu na wymysł Pana Piekieł. Chodziło o zwiedzenie aniołów na złą drogę, ale nie na tyle by odwrócili się od Pana Jasności. Chyba chłopcy wspominali ci o upadłych aniołach? Wszystko przez jedną śmiertelniczkę o nieśmiertelnej duszy, która została obdarzona kilkoma drobnymi darami... Między innymi możliwością, nazwijmy to... reinkarnacji czy czytania wspomnień. Doświadczyłaś już tego, Iris. Twoja dusza jest symbolem zakładu a jednocześnie swoistego porozumienia... Zrozumiałaś cokolwiek?
- Powiedzmy - mruknęłam, zastanawiając się nad sensem jej słów.
- Nie daj się chłopakom. Musisz uważać, bo zakład jak to zakład zawsze ma jakiś haczyk! - z tymi słowami znikła, rozpłynęła się w powietrzu.
- Iris, wybierz.
- Nie - odparłam po prostu i skupiłam się. Wniknęłam do wspomnień ich obu na raz, nie ruszając się, czyli znów bez kontaktu cielesnego.
W ich głowach wszystko było pomieszane. Próbowałam dotrzeć do wspomnień o Iris... czyli o sobie, jednak nie zdążyłam. Nie byłam w tym jeszcze wprawiona, więc szybko (nie wiem w jaki sposób) przerwali więź.
- Iris, obaj cię pragniemy. Ja uczynię cię takim jak ja a on... aniołem stróżem czy czymś takim. Wybieraj!
- Zostałam stworzona jako kusicielka i taką pozostanę - prychnęłam.
- Ależ... - w oczach Marcela dotrzegłam autentyczny ból. - Mela, proszę...
- Nie - warknęłam. - Nie chcę być białą anielicą, to jie dla mnie!
- Iris, zatem... Podążysz za mną?
- Tobie, Dominiku, ufałam, ale narobiłeś mi taką kołomyję w głowie, że... upadli mnie nie kręcą... - zarzuciłam włosami i ruszyłam przed siebie, o dziwo znając drogę.
30/04/2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz