Nagle w półobrocie wpadłam na Dominika. Zawsze uważałam go za dziwaka. Podarte levisy, znoszone Conversy, koszulki z zespołami rockowymi i przetarta na łokciach czarna skóra. Wszyscy wiedzieli, że rodzinka bogata, co widać po młodszym z braci Sosnowskich - Marcelu. Zawsze wyprasowane koszule, codziennie inne Conversy lub Vansy i dżinsy prosto ze sklepu, najnowsze modele. I wiecznie perfumy od Calvina Kleina... W sumie ładny zapaszek...
- Hej, hej, hej, mała! Nie leć tak na mnie hahahahaha...
"Dzień dobry! Kocham Cię! Już posmarowałem Tobą chleb. Dzień dobry! Kocham Cię! Nie chcę Cię z oczu stracić więc..."
-AAAAAA!!!
- Melka, żyjesz? Boże, co się stało, że tak się drzesz? I wyłącz ten cholerny budzik, wiesz że nienawidzę Strachów!
Nade mną stał cień. Po perfumach i głosie poznałam, że to Wika.
- Oj... Nie pytaj nawet. - próbowałam wymacać telefon na stoliku przy łóżku. - Która to godzina?
- Pora wstawania - mruknęła. Widziałam, że jej ciekawość jest niezaspokojona. - Ubieraj się, już siódma.
Niechętnie wygramoliłam się z ciepłego łóżka. Moja przesadnie wypsikana siostra szybko wyszła z pokoju i z korytarza dobiegło mnie jej narzekanie: I teraz cały dzień w głowie durne Strachy ze swoim "Dzień dobry"... Melka! Zmień w końcu ten cholerny budzik!
Przewróciłam oczami. Te jej wieczne zrzędzenie. Nigdy nie zgadzałyśmy się w kwestiach muzyki. Ona słuchała tylko słodkich boysbandów, ja z kolei wszelkiego typu muzyki, cokolwiek wpadło mi do ucha.
Próbując się dobudzić, powoli dotarłam do łazienki. Myjąc twarz zastanawiałam się nad znaczeniem mojego snu. Stalowe oczy Dominika chodziły za mną. I ten szyderczy ton.
Podniosłam oczy na obraz nędzy i rozpaczy przedstawiający się w lustrze. Chuda, blada twarz okolona ciemnobrązowymi, poskręcanymi włosami była przerażająca. Na środku twarzy dwoje błękitnych oczu pod zapuchniętymi powiekami. Westchnęłam. Strasznie nie lubiłam swojego wyglądu. Jedyne co w sobie lubiłam to właśnie kolor oczu. Intensywny błękit - mój ulubiony kolor...
-Melka, rusz swoją dupencję, bo zaraz wychodzimy! - dobiegł mnie zza drzwi głos Wiki.
- Moment! - krzyknęłam, przechodząc do szafy. Wyjęłam pierwsze lepsze ciuchy. Trafiło na białą bokserkę, błękitną bluzę - "kangurkę" i ciemne dżinsy (z promocji w supermarkecie...). Szybko się ubrałam i zbiegłam na dół, w przelocie łapiąc torbę.
- Gotowa. - mruknęłam do Wiki, która kończyła skubać wafla ryżowego z żółtym serem (fuj, paskudztwo, nie lubię!) przy stole w kuchni.
- Kurka, siostra, dziś to przeszłaś samą siebie. Pół godziny w łazience, a nawet nie umalowana!
Przewróciłam oczami, łapiąc jeden z wafli.
- Idziemy?
- Okej. Weź tylko drugie śniadanie. A ja pójdę odpalę autko.
Wika od pół roku miała prawko, ale nadal strasznie tym szpanowała.
Uśmiechnęłam się, wzięłam papierową torbę i klucze. Zamknęłam dom i podbiegłam do starego złomka, którym jeździła siostra.
- Nadal nie chcesz kupić sobie jakiejś beemki?
- A co, mój Maluszek ci nie odpowiada? - prychnęła Wika. - Jak nie pasuje to przystanek autobusowy jest pięć kilosów stąd. Proszę bardzo, droga wolna.
- Oooj, Wika. Spokojnie. Przecież wiem, jak bardzo jesteś do naszego staruszka Maluszka przywiązana... Już nie będę nic mówić... - powiedziałam, widząc groźny wzrok siostry. - Jedźmy już, bo jeszcze się do pracy spóźnisz...
Po drodze wyglądałam przez okno. Gdy stałyśmy na światłach znów zobaczyłam te stalowe oczy. Tym razem na żywo a nie w głowie. Tuż przy moim oknie. Dominik...
14/01/2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz