I módl się na Cynamonowej Wieży
Lorowi, L.O. i A.S.
Wziął głęboki oddech, wciągając w płuca zapach nocy.
Centrum wyglądało o wiele przyjemniej grubo po północy, kiedy to większość
turystów nabierała sił na kolejny dzień zwiedzania stolicy Dolnego Śląska, a zagorzali
bywalcy pubów chwiejnym krokiem niespiesznie kierowali się już do domów.
Uwielbiał nocny spokój miasta, powolnie pustoszejące ulice, lampy rzucające
ciepłe światło na twarze ostatnich wytrwałych spacerowiczów i pełne cieni
zaułki, które jednak lepiej było omijać szerokim łukiem. Szymon miał jednak
tendencje do niepotrzebnego zbliżania się do tych mniej bezpiecznych uliczek.
Czasami po prostu nie potrafił się powstrzymać. Nie był w stanie stwierdzić,
czy wynikało to z jego zamiłowania do poczucia dreszczyku niepokoju, czystej
ciekawości czy może z niezłomnego przekonania, że wszystko zawsze jakoś się
ułoży. Przed tym ostatnim wielokrotnie ostrzegali go jego najbliżsi, jednak Szymon
zdawał sobie nic nie robić z ich słów.
Spokojnym krokiem mijał pomnik Fredry, gdy podszedł
do niego młody mężczyzna o wyraźnie arabskich rysach twarzy, prosząc o
pieniądze na jedzenie. Szymon bez zastanowienia sięgnął do kieszeni dżinsówki w
poszukiwaniu drobnych, jednak jedynym, na co napotkały jego palce, była zmięta
ulotka jakiś warsztatów z rozwoju osobistego, zapewne pochodząca jeszcze z
poprzednich wakacji; na pewno musiała zostać mu wciśnięta podczas któregoś z
wieczornych spacerów z dziewczyną po Augustowie. Posłał mężczyźnie
przepraszający uśmiech i próbując zignorować uporczywe wyrzuty sumienia, ruszył
przed siebie.
Odruchowo sięgnął po telefon, spodziewając się
ujrzeć na wyświetlaczu ciepłego esemesa z życzeniem dobrej nocy czy pytaniem o
to, czy kiedykolwiek położy się jak człowiek do łóżka. Zamiast tego pod zegarem
bezlitośnie wskazującym drugą czterdzieści trzy zobaczył jedynie kilka niezbyt
interesujących powiadomień z Facebooka. Oliwia zwykle odzywała się, nim poszła
spać, jednak od dłuższego czasu miał wrażenie, że jego dziewczyna zaczyna
zaniedbywać ich małe tradycje. Coraz rzadziej pierwszą rzeczą – po ostatecznym
wyłączeniu tysiącznego budzika – jaką widział rano, była wiadomość z życzeniem
miłego dnia. Szymon miał wrażenie, że ich rozmowy telefoniczne robią się
krótsze i bardziej powierzchowne, że mają dla siebie mniej czasu. Kiedy
próbował poruszyć ten temat, Oliwia tłumaczyła się ogromem pracy, jaką mają
akurat w biurze. Bolało go to, ale nie naciskał. Rozumiał. Ufał jej i nie
wierzył we wszystkie pesymistyczne historie o związkach na odległość i o tym,
jak bardzo ludzie się zmieniają, powtarzane uparcie przez znajomych. Oni byli
przecież inni, mieli żyć długo i naprawdę szczęśliwie, razem.
***
Nie
przyjezdzaj, wszystko OK.
Wpatrywał się w wyświetlacz, nie wiedząc, co
właściwie ma o tym myśleć. Od kilku dni Oliwia odpisywała zaledwie półsłówkami,
a połączenia odrzucała. Zbliżały się jej urodziny i Szymon od dawna planował w
tym czasie przyjechać w rodzinne strony. Był pewien, że nic nie będzie w stanie
go powstrzymać, nawet kolokwium z genetyki mitochondriów czy kolejna
prezentacja na postępy. Niemal fanatycznie sprawdzał prognozy pogody i obmyślał
najróżniejsze plany: gdzie zabierze dziewczynę i co będą robić, by odpowiednio
świętować jej dzień.
Przeczytał esemesa po raz kolejny, czując rosnący
niepokój i już bez choćby najmniejszego wahania otworzył w przeglądarce w
telefonie stronę PKP, by zarezerwować bilet.
***
Rzucił plecak w kąt, witając się przelotnie z
rodzicami i jedynie lekkim uśmiechem kwitując ich zachwyty nad jego
niespodziewanym przyjazdem. Miał za sobą dziesięciogodzinną podróż, ale nawet
na chwilę nie przestał myśleć o niepokojąco beznamiętnym esemesie Oliwii. W
międzyczasie wielokrotnie próbował się do niej dodzwonić, ale musiała mieć
wyłączony telefon albo być poza zasięgiem, bo stale witała go jedynie poczta
głosowa.
Rzucił w eter obietnicę wieczornej rozmowy, jednocześnie
szukając w szafce w przedpokoju kluczy do rowerowni. Wiedział, że nie dostanie
ot tak samochodu, a zależało mu na dość szybkim przemieszczaniu się.
***
Nie miał wielkich nadziei, kiedy zatrzymywał rower
pod znajomą bramą. Nigdy nie potrafił znaleźć wspólnego języka z jej rodzicami.
Doskonale pamiętał dzień, w którym ich poznał. Chciał wtedy wypaść jak
najlepiej. Wyprasował dokładnie koszulę, za ostatnie zaskórniaki kupił skromny
bukiecik i butelkę w miarę porządnie wyglądającego wina. Nie wiedział, czego
się spodziewać, zważając zwłaszcza na fakt, że Oliwia przez bardzo długi czas
wyraźnie unikała sytuacji, w których miałaby okazję oficjalnie przedstawić
rodzicom swojego chłopaka. Nie naciskał, by w końcu doczekać się swojej szansy.
Musiał zrobić dobre pierwsze wrażenie. Na wspomnienie tamtego wieczoru poczuł
delikatny, nieprzyjemny dreszcz wspinający się powoli w górę kręgosłupa.
Chłodne spojrzenie ojca dziewczyny posłane zza zsuniętych nisko okularów
zdawało się prześwietlać jego duszę, a sztuczny uśmiech matki skutecznie zabił
cały entuzjazm, z jakim pierwotnie pokonywał drogę do domu Oliwii.
Wziął głębszy oddech, po czym nacisnął dzwonek.
Nerwowo przestępował z nogi na nogę w oczekiwaniu na jakąkolwiek odpowiedź. Kiedy
usłyszał szczęk otwieranego zamka, przywołał na twarz najsympatyczniejszy
możliwy w tej sytuacji uśmiech.
– Dzień dobry. Przepraszam, że zawracam głowę, ale
nie ma u państwa może Oliwii? – wyrecytował oklepaną formułkę, nie tracąc
pogodnej miny pomimo lodowatego spojrzenia
kobiety. Nie potrafił zrozumieć, jakim cudem jego dziewczyna pełna
gorących uczuć i pozytywnej energii, może być spokrewniona z tak bezuczuciową
istotą.
– Nie, nie było jej u nas od jakiegoś czasu.
Wspominała, że ma urwanie głowy w pracy. Nie mówiła ci? – Kobieta uniosła
lekceważąco brew, mierząc chłopaka wzrokiem. – Ostatnio napisała, że odezwie
się, jak się już z tym wszystkim upora.
Zaskakująco
wyczerpująca odpowiedź, pomyślał,
kiwając ze zrozumieniem głową. Niepewnie potarł kark, czując gęstniejącą
niezręczną atmosferę. Nie spodziewał się, że uzyska od rodziców Oliwii
jakiekolwiek konkretne informacje, pani Mrozicka zupełnie go zaskoczyła.
Postanowił zaryzykować nieco bardziej. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym
zapytał:
– Nie wie pani może w takim razie, gdzie mógłbym ją
znaleźć?
– Nie. – Kobieta westchnęła z wyraźną już irytacją. –
To wszystko? Do widzenia. – Nie czekając na odpowiedź Szymona, trzasnęła
drzwiami, ucinając w ten sposób jakiekolwiek próby dalszej rozmowy.
***
Piasek zachrzęścił pod kołami roweru, kiedy Szymon zjechał
z chodnika obok piekarni, w której sprzedawali bezsprzecznie najlepsze
jagodzianki na świecie, na wciąż niewyremontowaną drogę prowadzącą do jednego z
nowszych osiedli Augustowa. Lawirował pomiędzy dołkami wciąż wypełnionymi wodą
po niedawnych deszczach. Kiedy przyjechał jesienią, Oliwia mimo brzydkiej
pogody wyciągnęła go na spacer. Lało jak z cebra, a ona beztrosko skakała
pomiędzy kałużami w jaskrawych zielonych kaloszach, śmiejąc się w głos. Uśmiechnął
się pod nosem do wspomnienia, zwalniając lekko, by nie stracić kontroli nad
rowerem na nierównej nawierzchni.
***
Szybko pokonał schody, przeskakując po dwa stopnie i
zatrzymał się pod ciemnobrązowymi drzwiami opatrzonymi nieco krzywo przyklejoną
srebrną dziewiątką. Sięgnął do kieszeni, by wyciągnąć z niej klucz, do którego
przyczepiony był breloczek z literką „O” i włożyć go do zamka. Nie miał
pojęcia, co może go czekać w środku. Nie wiedział, czego może się spodziewać.
Nie potrafił wyobrazić sobie, jak może w tej chwili wyglądać mieszkanie
dziewczyny. A może po prostu nie chciał nawet próbować sobie tego wyobrażać.
Martwił się. Przez ostatnie miesiące Oliwia zachowywała się bardzo osobliwie.
Początkowo starał się bagatelizować zmiany w jej postępowaniu, z każdym dniem
jednak jej wiadomości były bardziej enigmatyczne, krótkie i wyzute z uczuć,
którymi dawniej zdawały się emanować. Miał wrażenie, że od dłuższego czasu nie
wymieniał esemesów ze swoją Oliwią, a z zupełnie inną osobą, chociaż stale
próbował sobie wmówić, że po prostu tak bardzo za nią tęskni, że dorabia sobie
niepotrzebne pesymistyczne teorie.
Wziął głęboki oddech, próbując odpędzić od siebie
wszelkie czarne myśli (w tym również tę uporczywą – zakorzenioną z całą
pewnością przez ponure opowieści znajomych – o innym mężczyźnie w niesamowicie
wygodnym łóżku Oliwii) i przekręcił klucz. Kiedy nacisnął klamkę, drzwi
ustąpiły bez najmniejszego nawet skrzypnięcia.
Pierwszym, co go uderzyło, był zaskakująco silny zapach
cynamonu; na tyle intensywny, że podrażniał nos i wymusił u niego siarczyste
kichnięcie. Przetarł nos, zamykając za sobą drzwi, by zaraz rozejrzeć się po
znajomych pomieszczeniach. Oliwia może nie była pedantką, ale wiedział doskonale,
że o wiele lepiej pracowało jej się w czystości, dlatego też – w
przeciwieństwie do niego i jego niereformowalnego zamiłowania do artystycznego
chaosu – ona zwykle utrzymywała wokół siebie względny porządek. Lekkim zaskoczeniem
był dla niego więc już na wejściu widok rozrzuconych kilku par butów, jakby
właścicielka przed momentem zastanawiała się, którą z nich założyć. Przestąpił
je jednym większym krokiem, by zaraz zrzucić pod ścianą swoje ubłocone trampki.
W salonie wszystko zdawało się znajdować na swoim
miejscu: wygodna jasna kanapa, przed nią niski stolik z misą pełną owoców na
samym środku, a tuż obok pełna książek biblioteczka. Z wahaniem, rozglądając
się cały czas wokół niespokojnie, podszedł bliżej. W mieszkaniu panowała
grobowa cisza, jakiej zwykle nie dało się tu doświadczyć. Oliwia nie potrafiła
funkcjonować bez jakiejkolwiek muzyki, praktycznie non stop coś musiało u niej
grać. Już samo to sprawiało, że Szymon czuł się w tej przecież znanej sobie
doskonale przestrzeni całkowicie nieswojo. Opadł na kanapę, wiodąc spojrzeniem
po pomieszczeniu, szukając czegokolwiek, co mogłoby naprowadzić go na
wyjaśnienie dziwnych zachowań dziewczyny i jej milczenia. Kiedy jego wzrok padł
ponownie na misę, coś go tknęło. Sięgnął po jabłko, zaraz jednak cofnął dłoń z
obrzydzeniem. Owoce z całą pewnością nie należały do świeżych, a mając pokaźny
bagaż doświadczeń względem jedzenia wyniesiony z akademików, bez wahania mógł
stwierdzić, że leżały tu od nawet dobrych kilku tygodni.
Podniósł się z miejsca, wzdrygając się z
obrzydzeniem. Jego dziewczyna z pewnością już dawno pozbyłaby się nadgniłych
owoców, nie pozwoliłaby im pozostawać w takim stanie, a już z całą pewnością
nie zupełnie na widoku. Nerwowo okrążył salon, sam nie wiedząc, czego właściwie
szuka. Chciał znaleźć racjonalne wytłumaczenie całej tej sytuacji, jednak nic
sensownego nie przychodziło mu do głowy.
Przeszedł do kuchni, nie mogąc pozbyć się odruchu
wymiotnego na myśl o zepsutych owocach w misce stojącej w idealnym salonie.
Wyciągnął z jednej z szafek szklankę i podszedł do zlewu, by napełnić ją wodą.
Pociągnął większy łyk, rozglądając się powoli po pomieszczeniu, przygotowując
się mentalnie na możliwość zobaczenia kolejnych sparciałych resztek jedzenia.
Zamiast tego jednak na blatach dostrzegł źródło intensywnego cynamonowego
zapachu, który uderzył go już na wejściu – po całym pomieszczeniu porozstawiane
były spodeczki z kopczykami z brązowej sproszkowanej przyprawy. Dodatkowo na
małym stoliczku, przy którym wielokrotnie jedli wspólne śniadania, stał słoiczek
wypełniony laskami cynamonu.
Szymon odstawił szklankę do zlewu, po czym podszedł
bliżej i z zastanowieniem trącił wystającą laskę opuszką palca. Po co Oliwii aż tyle cynamonu? Niemożliwe, żeby
chodziło po prostu o aromat, nie w takiej ilości. Może próbowała zatuszować coś
jego zapachem? Tylko co…? Dopiero po
chwili dostrzegł, że pod słoiczkiem leży kawałek papieru. Wyciągnął go z
zaciekawieniem, mając nadzieję, że rzuci on jakiekolwiek światło na całą
dziwaczną sytuację.
Zadbaj o
cynamonowe domy
– Cynamonowe domy? – Pokręcił głową, wpatrując się w
kartkę. – Co to niby ma do cholery znaczyć? Schulz? Czy naprawdę może chodzić o
Schulza? – Mamrotał pod nosem, próbując jakoś poukładać to sobie w głowie, z
drugiej strony z całą pewnością chcąc zmącić tą przerażającą wszechogarniającą ciszę.
W zastanowieniu nerwowo pukał palcami w blat,
wbijając wzrok w kawałek papieru, jakby w ten sposób mógł wyczarować jakieś
logiczne wyjaśnienie całej sytuacji, informację, co stało się z Oliwią, skąd w
jej mieszkaniu tyle cynamonu i gdzie właściwie dziewczyna się podziewała. Nic z
tego nie rozumiał, ale jedynym, co na myśl przywodziła mu treść kartki, były
teksty Brunona Schulza. Był prawie pewien, że znajdzie je gdzieś pośród bogatej
biblioteczki Oliwii, zdecydowanym krokiem wrócił więc do salonu.
Dopiero wtedy jego uwagę zwrócił fakt, że na półkach
regału również rozstawione są spodeczki z intensywnie pachnącą przyprawą.
Skutecznie maskowały wszelkie inne zapachy, w tym ten zgniłych owoców. Nie
potrafił w żaden sposób logicznie sobie tego wyjaśnić, nie składało mu się to w
żaden sposób do przysłowiowej kupy. Powiódł wzrokiem po tytułach na grzbietach
książek ustawionych w równych rzędach, próbując dostrzec gdzieś nazwisko twórcy
z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Zamiast jednak choćby Sanatorium pod Klepsydrą jego uwagę
przykuła duża ilość tytułów wyraźnie związanych z medytacją, religioznawstwem i
rozwojem osobistym. Nie przypominał sobie, żeby wcześniej Oliwia interesowała
się wyraźnie taką tematyką. Z zaciekawienia wyciągnął książkę, która wyglądała
na bardziej sczytaną od pozostałych i przekartkował ją w nadziei na znalezienie
jakiegokolwiek tropu. Kiedy z książki coś wypadło, mimowolnie wydał z siebie
ciche westchnienie zaskoczenia. Szybko schylił się i podniósł kartkę.
– Cynamonowa Wieża…? Warsztaty rozwoju osobistego…?
O cholera!
***
Pedałował, ile tylko miał sił w nogach, ledwie
wyrabiając się na zakrętach. Słyszał wielokrotnie historie o Nowym Jeruzalem
Klimowicza czy też Niebie Kacmajora. Nie sądził jednak, że takie organizacje mogą
rzeczywiście działać także obecnie. Zwykle wkładał tego typu historie między
bajki obok szeptuch czy leczenia poprzez nakładanie dłoni, zupełnie nie dając
im wiary. Ot, takie ludowe bajanie. Teraz jednak wyraźnie czuł przyspieszone
bicie serca i strużki potu ściekające wzdłuż kręgosłupa, kiedy pędził przez las
do miejsca, w którym spodziewał się znaleźć tajemniczy szałas.
Jako dziecko często, kiedy cała rodzina zbierała się
na grilla na działce, wyciągał kuzynki na spacery do pobliskiego lasu.
Wielokrotnie podpuszczał je, straszył tym otoczonym tajemnicą miejscem – mały
placyk z niewielkim paleniskiem pośród drzew, gdzie zwykle rozpięte było coś na
kształt namiotu. Od panującego tam zapachu (pewnie przyprawa była rzucana do
ognia w nadziei na odstraszenie insektów) i zwykle brunatnych kolorów szmat
imitujących szałas pośród dzieciaków miejsce to zyskało miano Cynamonowej
Wieży. Nigdy do końca nie rozumiał, skąd wziął się ten drugi człon, jednak nie
można było odmówić mu magicznej, tajemniczej aury. Może dlatego dzieci zawsze
tak bardzo tam ciągnęło…
Rzucił rower w pobliskie krzaki i bez zastanowienia puścił
się biegiem znajomą ścieżką. Bał się jedynie, że nie zdąży. Wielokrotnie
słyszał o tym, do czego doprowadzały sekty i – tak jak nie robił tego od
długiego już czasu – modlił się gorliwie, żeby nie było jeszcze za późno.
Sapiąc, rozchylił gałęzie, po czym bez najmniejszego
wahania pokonał drobne wzniesienie, które dawniej zwykle pozostawało poza
zasięgiem dziecięcych zabaw, by znaleźć się na Cynamonowej Wieży. Powiódł
wzrokiem wokoło, szukając czyjejkolwiek obecności. Był w pełnej gotowości, by
się bronić. Miał wrażenie, że nic się w tym miejscu nie zmieniło przez ostatnie
piętnaście lat. Palenisko na środku wypłaszczenia otoczonego drzewami, zapach
cynamonu i brunatne szmaty walające się wokoło.
– Oliwia? – rzucił niepewnie, licząc na jakąkolwiek
odpowiedź.
Po dłuższej pełnej napięcia chwili zauważył
niewyraźne poruszenie pod jednym z materiałów. Szybko pokonał dzielącą go
odległość, by zaraz odsłonić pobladłe lica swojej ukochanej. Poczuł
nieprzyjemny uścisk w żołądku, a jednocześnie niewysłowioną ulgę. Ujął jej twarz
w dłonie, powtarzając szeptem jej imię, dopóki ta nie otworzyła oczu.
– Szymon… co…
– Zabiorę cię stąd, Oliwio, no chodź – Wziął ledwie
przytomną dziewczynę w ramiona, nerwowo rozglądając się wokół. Musieli się jak
najszybciej wydostać.
– Ale… Ja się tak już nie nazywam… Ja… tak
intensywnie nad sobą pracowałam… Cynamonowi ludzie… Czystość… Musisz… musisz
się zmienić, wiesz, pracować… Ty… I módl się na Cynamonowej Wieży… Szymon, ty
nic nie rozumiesz… Nic, zupełnie nic…
– Policja już się tym zajmie, kochanie, spokojnie –
szepnął niepewnie, tuląc dziewczynę do siebie, by zaraz wynieść ją z tego
podejrzanego miejsca.
5/06/2019
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz