Grzeb po konkret!

niedziela, 7 lipca 2019

[opowiadanie] I módl się na Cynamonowej Wieży


I módl się na Cynamonowej Wieży
Lorowi, L.O. i A.S.

Wziął głęboki oddech, wciągając w płuca zapach nocy. Centrum wyglądało o wiele przyjemniej grubo po północy, kiedy to większość turystów nabierała sił na kolejny dzień zwiedzania stolicy Dolnego Śląska, a zagorzali bywalcy pubów chwiejnym krokiem niespiesznie kierowali się już do domów. Uwielbiał nocny spokój miasta, powolnie pustoszejące ulice, lampy rzucające ciepłe światło na twarze ostatnich wytrwałych spacerowiczów i pełne cieni zaułki, które jednak lepiej było omijać szerokim łukiem. Szymon miał jednak tendencje do niepotrzebnego zbliżania się do tych mniej bezpiecznych uliczek. Czasami po prostu nie potrafił się powstrzymać. Nie był w stanie stwierdzić, czy wynikało to z jego zamiłowania do poczucia dreszczyku niepokoju, czystej ciekawości czy może z niezłomnego przekonania, że wszystko zawsze jakoś się ułoży. Przed tym ostatnim wielokrotnie ostrzegali go jego najbliżsi, jednak Szymon zdawał sobie nic nie robić z ich słów.
Spokojnym krokiem mijał pomnik Fredry, gdy podszedł do niego młody mężczyzna o wyraźnie arabskich rysach twarzy, prosząc o pieniądze na jedzenie. Szymon bez zastanowienia sięgnął do kieszeni dżinsówki w poszukiwaniu drobnych, jednak jedynym, na co napotkały jego palce, była zmięta ulotka jakiś warsztatów z rozwoju osobistego, zapewne pochodząca jeszcze z poprzednich wakacji; na pewno musiała zostać mu wciśnięta podczas któregoś z wieczornych spacerów z dziewczyną po Augustowie. Posłał mężczyźnie przepraszający uśmiech i próbując zignorować uporczywe wyrzuty sumienia, ruszył przed siebie.
Odruchowo sięgnął po telefon, spodziewając się ujrzeć na wyświetlaczu ciepłego esemesa z życzeniem dobrej nocy czy pytaniem o to, czy kiedykolwiek położy się jak człowiek do łóżka. Zamiast tego pod zegarem bezlitośnie wskazującym drugą czterdzieści trzy zobaczył jedynie kilka niezbyt interesujących powiadomień z Facebooka. Oliwia zwykle odzywała się, nim poszła spać, jednak od dłuższego czasu miał wrażenie, że jego dziewczyna zaczyna zaniedbywać ich małe tradycje. Coraz rzadziej pierwszą rzeczą – po ostatecznym wyłączeniu tysiącznego budzika – jaką widział rano, była wiadomość z życzeniem miłego dnia. Szymon miał wrażenie, że ich rozmowy telefoniczne robią się krótsze i bardziej powierzchowne, że mają dla siebie mniej czasu. Kiedy próbował poruszyć ten temat, Oliwia tłumaczyła się ogromem pracy, jaką mają akurat w biurze. Bolało go to, ale nie naciskał. Rozumiał. Ufał jej i nie wierzył we wszystkie pesymistyczne historie o związkach na odległość i o tym, jak bardzo ludzie się zmieniają, powtarzane uparcie przez znajomych. Oni byli przecież inni, mieli żyć długo i naprawdę szczęśliwie, razem.
***
Nie przyjezdzaj, wszystko OK.
Wpatrywał się w wyświetlacz, nie wiedząc, co właściwie ma o tym myśleć. Od kilku dni Oliwia odpisywała zaledwie półsłówkami, a połączenia odrzucała. Zbliżały się jej urodziny i Szymon od dawna planował w tym czasie przyjechać w rodzinne strony. Był pewien, że nic nie będzie w stanie go powstrzymać, nawet kolokwium z genetyki mitochondriów czy kolejna prezentacja na postępy. Niemal fanatycznie sprawdzał prognozy pogody i obmyślał najróżniejsze plany: gdzie zabierze dziewczynę i co będą robić, by odpowiednio świętować jej dzień.
Przeczytał esemesa po raz kolejny, czując rosnący niepokój i już bez choćby najmniejszego wahania otworzył w przeglądarce w telefonie stronę PKP, by zarezerwować bilet.
***
Rzucił plecak w kąt, witając się przelotnie z rodzicami i jedynie lekkim uśmiechem kwitując ich zachwyty nad jego niespodziewanym przyjazdem. Miał za sobą dziesięciogodzinną podróż, ale nawet na chwilę nie przestał myśleć o niepokojąco beznamiętnym esemesie Oliwii. W międzyczasie wielokrotnie próbował się do niej dodzwonić, ale musiała mieć wyłączony telefon albo być poza zasięgiem, bo stale witała go jedynie poczta głosowa.
Rzucił w eter obietnicę wieczornej rozmowy, jednocześnie szukając w szafce w przedpokoju kluczy do rowerowni. Wiedział, że nie dostanie ot tak samochodu, a zależało mu na dość szybkim przemieszczaniu się.
***
Nie miał wielkich nadziei, kiedy zatrzymywał rower pod znajomą bramą. Nigdy nie potrafił znaleźć wspólnego języka z jej rodzicami. Doskonale pamiętał dzień, w którym ich poznał. Chciał wtedy wypaść jak najlepiej. Wyprasował dokładnie koszulę, za ostatnie zaskórniaki kupił skromny bukiecik i butelkę w miarę porządnie wyglądającego wina. Nie wiedział, czego się spodziewać, zważając zwłaszcza na fakt, że Oliwia przez bardzo długi czas wyraźnie unikała sytuacji, w których miałaby okazję oficjalnie przedstawić rodzicom swojego chłopaka. Nie naciskał, by w końcu doczekać się swojej szansy. Musiał zrobić dobre pierwsze wrażenie. Na wspomnienie tamtego wieczoru poczuł delikatny, nieprzyjemny dreszcz wspinający się powoli w górę kręgosłupa. Chłodne spojrzenie ojca dziewczyny posłane zza zsuniętych nisko okularów zdawało się prześwietlać jego duszę, a sztuczny uśmiech matki skutecznie zabił cały entuzjazm, z jakim pierwotnie pokonywał drogę do domu Oliwii.
Wziął głębszy oddech, po czym nacisnął dzwonek. Nerwowo przestępował z nogi na nogę w oczekiwaniu na jakąkolwiek odpowiedź. Kiedy usłyszał szczęk otwieranego zamka, przywołał na twarz najsympatyczniejszy możliwy w tej sytuacji uśmiech.
­– Dzień dobry. Przepraszam, że zawracam głowę, ale nie ma u państwa może Oliwii? – wyrecytował oklepaną formułkę, nie tracąc pogodnej miny pomimo lodowatego spojrzenia  kobiety. Nie potrafił zrozumieć, jakim cudem jego dziewczyna pełna gorących uczuć i pozytywnej energii, może być spokrewniona z tak bezuczuciową istotą.
– Nie, nie było jej u nas od jakiegoś czasu. Wspominała, że ma urwanie głowy w pracy. Nie mówiła ci? – Kobieta uniosła lekceważąco brew, mierząc chłopaka wzrokiem. – Ostatnio napisała, że odezwie się, jak się już z tym wszystkim upora.
Zaskakująco wyczerpująca odpowiedź, pomyślał, kiwając ze zrozumieniem głową. Niepewnie potarł kark, czując gęstniejącą niezręczną atmosferę. Nie spodziewał się, że uzyska od rodziców Oliwii jakiekolwiek konkretne informacje, pani Mrozicka zupełnie go zaskoczyła. Postanowił zaryzykować nieco bardziej. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym zapytał:
– Nie wie pani może w takim razie, gdzie mógłbym ją znaleźć?
– Nie. – Kobieta westchnęła z wyraźną już irytacją. – To wszystko? Do widzenia. – Nie czekając na odpowiedź Szymona, trzasnęła drzwiami, ucinając w ten sposób jakiekolwiek próby dalszej rozmowy.
***
Piasek zachrzęścił pod kołami roweru, kiedy Szymon zjechał z chodnika obok piekarni, w której sprzedawali bezsprzecznie najlepsze jagodzianki na świecie, na wciąż niewyremontowaną drogę prowadzącą do jednego z nowszych osiedli Augustowa. Lawirował pomiędzy dołkami wciąż wypełnionymi wodą po niedawnych deszczach. Kiedy przyjechał jesienią, Oliwia mimo brzydkiej pogody wyciągnęła go na spacer. Lało jak z cebra, a ona beztrosko skakała pomiędzy kałużami w jaskrawych zielonych kaloszach, śmiejąc się w głos. Uśmiechnął się pod nosem do wspomnienia, zwalniając lekko, by nie stracić kontroli nad rowerem na nierównej nawierzchni.
***
Szybko pokonał schody, przeskakując po dwa stopnie i zatrzymał się pod ciemnobrązowymi drzwiami opatrzonymi nieco krzywo przyklejoną srebrną dziewiątką. Sięgnął do kieszeni, by wyciągnąć z niej klucz, do którego przyczepiony był breloczek z literką „O” i włożyć go do zamka. Nie miał pojęcia, co może go czekać w środku. Nie wiedział, czego może się spodziewać. Nie potrafił wyobrazić sobie, jak może w tej chwili wyglądać mieszkanie dziewczyny. A może po prostu nie chciał nawet próbować sobie tego wyobrażać. Martwił się. Przez ostatnie miesiące Oliwia zachowywała się bardzo osobliwie. Początkowo starał się bagatelizować zmiany w jej postępowaniu, z każdym dniem jednak jej wiadomości były bardziej enigmatyczne, krótkie i wyzute z uczuć, którymi dawniej zdawały się emanować. Miał wrażenie, że od dłuższego czasu nie wymieniał esemesów ze swoją Oliwią, a z zupełnie inną osobą, chociaż stale próbował sobie wmówić, że po prostu tak bardzo za nią tęskni, że dorabia sobie niepotrzebne pesymistyczne teorie.
Wziął głęboki oddech, próbując odpędzić od siebie wszelkie czarne myśli (w tym również tę uporczywą – zakorzenioną z całą pewnością przez ponure opowieści znajomych – o innym mężczyźnie w niesamowicie wygodnym łóżku Oliwii) i przekręcił klucz. Kiedy nacisnął klamkę, drzwi ustąpiły bez najmniejszego nawet skrzypnięcia.
Pierwszym, co go uderzyło, był zaskakująco silny zapach cynamonu; na tyle intensywny, że podrażniał nos i wymusił u niego siarczyste kichnięcie. Przetarł nos, zamykając za sobą drzwi, by zaraz rozejrzeć się po znajomych pomieszczeniach. Oliwia może nie była pedantką, ale wiedział doskonale, że o wiele lepiej pracowało jej się w czystości, dlatego też – w przeciwieństwie do niego i jego niereformowalnego zamiłowania do artystycznego chaosu – ona zwykle utrzymywała wokół siebie względny porządek. Lekkim zaskoczeniem był dla niego więc już na wejściu widok rozrzuconych kilku par butów, jakby właścicielka przed momentem zastanawiała się, którą z nich założyć. Przestąpił je jednym większym krokiem, by zaraz zrzucić pod ścianą swoje ubłocone trampki.
W salonie wszystko zdawało się znajdować na swoim miejscu: wygodna jasna kanapa, przed nią niski stolik z misą pełną owoców na samym środku, a tuż obok pełna książek biblioteczka. Z wahaniem, rozglądając się cały czas wokół niespokojnie, podszedł bliżej. W mieszkaniu panowała grobowa cisza, jakiej zwykle nie dało się tu doświadczyć. Oliwia nie potrafiła funkcjonować bez jakiejkolwiek muzyki, praktycznie non stop coś musiało u niej grać. Już samo to sprawiało, że Szymon czuł się w tej przecież znanej sobie doskonale przestrzeni całkowicie nieswojo. Opadł na kanapę, wiodąc spojrzeniem po pomieszczeniu, szukając czegokolwiek, co mogłoby naprowadzić go na wyjaśnienie dziwnych zachowań dziewczyny i jej milczenia. Kiedy jego wzrok padł ponownie na misę, coś go tknęło. Sięgnął po jabłko, zaraz jednak cofnął dłoń z obrzydzeniem. Owoce z całą pewnością nie należały do świeżych, a mając pokaźny bagaż doświadczeń względem jedzenia wyniesiony z akademików, bez wahania mógł stwierdzić, że leżały tu od nawet dobrych kilku tygodni.
Podniósł się z miejsca, wzdrygając się z obrzydzeniem. Jego dziewczyna z pewnością już dawno pozbyłaby się nadgniłych owoców, nie pozwoliłaby im pozostawać w takim stanie, a już z całą pewnością nie zupełnie na widoku. Nerwowo okrążył salon, sam nie wiedząc, czego właściwie szuka. Chciał znaleźć racjonalne wytłumaczenie całej tej sytuacji, jednak nic sensownego nie przychodziło mu do głowy.
Przeszedł do kuchni, nie mogąc pozbyć się odruchu wymiotnego na myśl o zepsutych owocach w misce stojącej w idealnym salonie. Wyciągnął z jednej z szafek szklankę i podszedł do zlewu, by napełnić ją wodą. Pociągnął większy łyk, rozglądając się powoli po pomieszczeniu, przygotowując się mentalnie na możliwość zobaczenia kolejnych sparciałych resztek jedzenia. Zamiast tego jednak na blatach dostrzegł źródło intensywnego cynamonowego zapachu, który uderzył go już na wejściu – po całym pomieszczeniu porozstawiane były spodeczki z kopczykami z brązowej sproszkowanej przyprawy. Dodatkowo na małym stoliczku, przy którym wielokrotnie jedli wspólne śniadania, stał słoiczek wypełniony laskami cynamonu.
Szymon odstawił szklankę do zlewu, po czym podszedł bliżej i z zastanowieniem trącił wystającą laskę opuszką palca. Po co Oliwii aż tyle cynamonu? Niemożliwe, żeby chodziło po prostu o aromat, nie w takiej ilości. Może próbowała zatuszować coś jego zapachem? Tylko co…?  Dopiero po chwili dostrzegł, że pod słoiczkiem leży kawałek papieru. Wyciągnął go z zaciekawieniem, mając nadzieję, że rzuci on jakiekolwiek światło na całą dziwaczną sytuację.
            Zadbaj o cynamonowe domy
– Cynamonowe domy? – Pokręcił głową, wpatrując się w kartkę. – Co to niby ma do cholery znaczyć? Schulz? Czy naprawdę może chodzić o Schulza? – Mamrotał pod nosem, próbując jakoś poukładać to sobie w głowie, z drugiej strony z całą pewnością chcąc zmącić tą przerażającą wszechogarniającą ciszę.
W zastanowieniu nerwowo pukał palcami w blat, wbijając wzrok w kawałek papieru, jakby w ten sposób mógł wyczarować jakieś logiczne wyjaśnienie całej sytuacji, informację, co stało się z Oliwią, skąd w jej mieszkaniu tyle cynamonu i gdzie właściwie dziewczyna się podziewała. Nic z tego nie rozumiał, ale jedynym, co na myśl przywodziła mu treść kartki, były teksty Brunona Schulza. Był prawie pewien, że znajdzie je gdzieś pośród bogatej biblioteczki Oliwii, zdecydowanym krokiem wrócił więc do salonu.
Dopiero wtedy jego uwagę zwrócił fakt, że na półkach regału również rozstawione są spodeczki z intensywnie pachnącą przyprawą. Skutecznie maskowały wszelkie inne zapachy, w tym ten zgniłych owoców. Nie potrafił w żaden sposób logicznie sobie tego wyjaśnić, nie składało mu się to w żaden sposób do przysłowiowej kupy. Powiódł wzrokiem po tytułach na grzbietach książek ustawionych w równych rzędach, próbując dostrzec gdzieś nazwisko twórcy z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Zamiast jednak choćby Sanatorium pod Klepsydrą jego uwagę przykuła duża ilość tytułów wyraźnie związanych z medytacją, religioznawstwem i rozwojem osobistym. Nie przypominał sobie, żeby wcześniej Oliwia interesowała się wyraźnie taką tematyką. Z zaciekawienia wyciągnął książkę, która wyglądała na bardziej sczytaną od pozostałych i przekartkował ją w nadziei na znalezienie jakiegokolwiek tropu. Kiedy z książki coś wypadło, mimowolnie wydał z siebie ciche westchnienie zaskoczenia. Szybko schylił się i podniósł kartkę.
– Cynamonowa Wieża…? Warsztaty rozwoju osobistego…? O cholera!
***
Pedałował, ile tylko miał sił w nogach, ledwie wyrabiając się na zakrętach. Słyszał wielokrotnie historie o Nowym Jeruzalem Klimowicza czy też Niebie Kacmajora. Nie sądził jednak, że takie organizacje mogą rzeczywiście działać także obecnie. Zwykle wkładał tego typu historie między bajki obok szeptuch czy leczenia poprzez nakładanie dłoni, zupełnie nie dając im wiary. Ot, takie ludowe bajanie. Teraz jednak wyraźnie czuł przyspieszone bicie serca i strużki potu ściekające wzdłuż kręgosłupa, kiedy pędził przez las do miejsca, w którym spodziewał się znaleźć tajemniczy szałas.
Jako dziecko często, kiedy cała rodzina zbierała się na grilla na działce, wyciągał kuzynki na spacery do pobliskiego lasu. Wielokrotnie podpuszczał je, straszył tym otoczonym tajemnicą miejscem – mały placyk z niewielkim paleniskiem pośród drzew, gdzie zwykle rozpięte było coś na kształt namiotu. Od panującego tam zapachu (pewnie przyprawa była rzucana do ognia w nadziei na odstraszenie insektów) i zwykle brunatnych kolorów szmat imitujących szałas pośród dzieciaków miejsce to zyskało miano Cynamonowej Wieży. Nigdy do końca nie rozumiał, skąd wziął się ten drugi człon, jednak nie można było odmówić mu magicznej, tajemniczej aury. Może dlatego dzieci zawsze tak bardzo tam ciągnęło…
Rzucił rower w pobliskie krzaki i bez zastanowienia puścił się biegiem znajomą ścieżką. Bał się jedynie, że nie zdąży. Wielokrotnie słyszał o tym, do czego doprowadzały sekty i – tak jak nie robił tego od długiego już czasu – modlił się gorliwie, żeby nie było jeszcze za późno.
Sapiąc, rozchylił gałęzie, po czym bez najmniejszego wahania pokonał drobne wzniesienie, które dawniej zwykle pozostawało poza zasięgiem dziecięcych zabaw, by znaleźć się na Cynamonowej Wieży. Powiódł wzrokiem wokoło, szukając czyjejkolwiek obecności. Był w pełnej gotowości, by się bronić. Miał wrażenie, że nic się w tym miejscu nie zmieniło przez ostatnie piętnaście lat. Palenisko na środku wypłaszczenia otoczonego drzewami, zapach cynamonu i brunatne szmaty walające się wokoło.
– Oliwia? – rzucił niepewnie, licząc na jakąkolwiek odpowiedź.
Po dłuższej pełnej napięcia chwili zauważył niewyraźne poruszenie pod jednym z materiałów. Szybko pokonał dzielącą go odległość, by zaraz odsłonić pobladłe lica swojej ukochanej. Poczuł nieprzyjemny uścisk w żołądku, a jednocześnie niewysłowioną ulgę. Ujął jej twarz w dłonie, powtarzając szeptem jej imię, dopóki ta nie otworzyła oczu.
– Szymon… co…
– Zabiorę cię stąd, Oliwio, no chodź – Wziął ledwie przytomną dziewczynę w ramiona, nerwowo rozglądając się wokół. Musieli się jak najszybciej wydostać.
– Ale… Ja się tak już nie nazywam… Ja… tak intensywnie nad sobą pracowałam… Cynamonowi ludzie… Czystość… Musisz… musisz się zmienić, wiesz, pracować… Ty… I módl się na Cynamonowej Wieży… Szymon, ty nic nie rozumiesz… Nic, zupełnie nic…
– Policja już się tym zajmie, kochanie, spokojnie – szepnął niepewnie, tuląc dziewczynę do siebie, by zaraz wynieść ją z tego podejrzanego miejsca.

5/06/2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz