Grzeb po konkret!

niedziela, 21 lipca 2019

[Mój świat] Rozdział XVII: Jak dotąd sprawdzasz się niesamowicie...

Stali wpatrując się we mnie uważnie. Nie myśląc co robię, zatrzasnęłam im drzwi przed nosem. Gdyby nie ten głupi sen, pewnie nie byłabym aż tak nerwowa...
Oparłam się o ścianę, głęboko i odetchnęłam najciszej jak mogłam.
- Mela, kochanie, kto to był...?
- Ym... Kolędnicy - odparłam niepewnie, wciąż próbując uspokoić oddech.
- Czemu ich nie wpuściłaś? - usłyszałam powolne człapanie babuni.
- Bo... - nie miałam kompletnie pomysłu na powód.
Nagle znów rozległo się pukanie i dźwięki dzwonka.
Westchnęłam, a babunia uśmiechnęła się zachęcająco. Nacisnęłam klamkę i pociągnęłam za nią.
Przede mną stali dwaj chłopcy. Jeden ubrqny na biało, drugi na czarno. Jeden miał aureolkę ze złotego drucika umieszczoną na blond czuprynie i błyszczące radośnie błękitne oczy, drugi z kolei czerwone różki na czarnej "opasce" założone niedbale na ciemne włosy i szare tęczówki. Ich spojrzenia zdawały się przewiercać mnie na wylot. Obaj bez słowa wyjaśnienia równocześnie chwycili mnie za ręce i świat mi się zamazał. Wszystko stało się jedną, bezkształtną, kolorową plamą. Miałam wrażenie, jakbyśmy się unosili w powietrzu. Kiedy znów zaczęłam widzieć przed sobą braci Sosnowskich odkryłam, że nie jesteśmy u mnie. Staliśmy na małym mostku, nad jakąś rzeczką.
Marcel opierał się o barierkę i wpatrywał w mały strumyczek płynący między krami lodu. Jego brat z kolei wpatrywał się uporczywie we mnie.
- Po co mnie tu wywieźliście...?
- Nie wywieźliśmy a teleportowaliśmy. To słowo bardziej tu pasuje... - mruknął jeden z chłopaków.
- Nieważne - mruknęłam, skopując małą grudkę lodu z mostka. - Mówcie o co chodzi.
- Iris...
- Cholera! Jestem Me...
- Nie, ukochana. JESTEŚ IRIS. Cokolwiek byś nie mówiła i jakkolwiek byś nie zaprzeczała. Tym razem nie dam się zwieść - poczułam dłoń na ramieniu.
- Nie dam się omamić - usłyszałam cichy głos blondyna i znów coś opadającego na moje drugie ramię.
- Od dziś zwracamy ci twe miano, Iris. Musisz tylko dokonać wyboru. Ten ostatni raz. Nie pozwolimy się okłamać. Nie wyrwiesz się. My w końcu uczymy się na błędach... - równym głosem, niczym roboty powiedzieli bracia.
- Ale o co wam chodzi...? - szepnęłam przerażona.
- Musisz wybrać - szepnął kusząco ciemnowłosy. - Ja albo on. Anioł upadły lub twój stróż. Wieczne potępienie lub wieczny spokój...
- Boże! Dlaczego ja?!
Wokół nas zrobiło się przeraźliwie jasno. Ziemia zaczęła drżeć.
- Nie powinniście tego robić. Nie została stworzona do żadnego z waszych światów, nie pamiętacie? - z jasności wyłonił się kształt kobiety. - Jestem Alliance, z francuskiego znaczy to przymierze. Obserwuję cię Iris od wieków. Jak dotąd sprawdzasz się niesamowicie... Robisz dokładnie to, o co chodziło obu Panom.  Stworzenie cię jednak nie wychodzi żadnemu z nich na dobre - zachichotała złośliwie. - Ale przejdźmy do rzeczy. Pewnie nie znasz swojej historii, prawda? - kiedy potaknęłam nieśmiało, ona zaczęła kontynuować. - Twoje imię znaczy TĘCZA. Wiesz, czego symbolem jest tęcza według religii chrześcijańskiej? Jest symbolem przymierza. Wiele wieków temu Bóg założył się z Szatanem. Nic nadzwyczajnego. Znamy takie przypadki. Choćby Hiob - mówiła szybko, musiałam bardzo się skupić, żeby zrozumieć jej słowa. - Więc tym razem chodziło o to, by tchnąć życie w istotę ludzką. Nie mogła być zwykła, ze względu na wymysł Pana Piekieł. Chodziło o zwiedzenie aniołów na złą drogę, ale nie na tyle by odwrócili się od Pana Jasności. Chyba chłopcy wspominali ci o upadłych aniołach? Wszystko przez jedną śmiertelniczkę o nieśmiertelnej duszy, która została obdarzona kilkoma drobnymi darami... Między innymi możliwością, nazwijmy to... reinkarnacji czy czytania wspomnień. Doświadczyłaś już tego, Iris. Twoja dusza jest symbolem zakładu a jednocześnie swoistego porozumienia... Zrozumiałaś cokolwiek?
- Powiedzmy - mruknęłam, zastanawiając się nad sensem jej słów.
- Nie daj się chłopakom. Musisz uważać, bo zakład jak to zakład zawsze ma jakiś haczyk! - z tymi słowami znikła, rozpłynęła się w powietrzu.
- Iris, wybierz.
- Nie - odparłam po prostu i skupiłam się. Wniknęłam do wspomnień ich obu na raz, nie ruszając się, czyli znów bez kontaktu cielesnego.
W ich głowach wszystko było pomieszane. Próbowałam dotrzeć do wspomnień o Iris... czyli o sobie, jednak nie zdążyłam. Nie byłam w tym jeszcze wprawiona, więc szybko (nie wiem w jaki sposób) przerwali więź.
- Iris, obaj cię pragniemy. Ja uczynię cię takim jak ja a on... aniołem stróżem czy czymś takim. Wybieraj!
- Zostałam stworzona jako kusicielka i taką pozostanę - prychnęłam.
- Ależ... - w oczach Marcela dotrzegłam autentyczny ból. - Mela, proszę...
- Nie - warknęłam. - Nie chcę być białą anielicą, to jie dla mnie!
- Iris, zatem... Podążysz za mną?
- Tobie, Dominiku, ufałam, ale narobiłeś mi taką kołomyję w głowie, że... upadli mnie nie kręcą... - zarzuciłam włosami i ruszyłam przed siebie, o dziwo znając drogę.

30/04/2013

sobota, 20 lipca 2019

[Mój świat] Rozdział XVI: Wybierz sama!

Babunia z dziwną miną podsunęła mi talerzyk z kanapkami i kubek z kakao. Kiedy jadłam, ciągle mi się przyglądała.
- Przestałaś się szczypać - stwierdziła, cały czas wodząc wzrokiem od jedzenia do mnie.
Przytaknęłam, a srebrna bransoletka zakołysała mi się na nadgarstku. Nagle straciłam apetyt i nawet pyszne kakao jakoś przestało mi smakować.
- Nie jestem już głodna - mruknęłam, gdy napotkałam zranione spojrzenie babuni.
- W takim razie może wyszłabyś na dwór? Trzeba poodśnieżać trochę a Wiki pojechała na dworzec po rodziców...
Dosłownie czułam rozszerzające się źrenice.
- Łyknij sobie jeszcze kakao, na rozgrzanie. Nie jest tak znowu ciepło l, chociaż słoneczko świeci...
Powoli, ale posłusznie upiłam mleczno-kakaowego napoju, po czym niespiesznie przeszłam do przedpokoju i ubrałam się ciepło. Jednak zamiast wziąć się za odgarnianie śniegu, kiedy tylko znalazłam się na zewnątrz rozejrzałam się w poszukiwaniu zaspy śniegu ze snu. Mój wzrok od razu padł na sporą zaspę przy podjeździe.
- Nieee... - jęknęłam.
Zawróciłam do garażu po łopatę do odśnieżania. Kiedy podniosłam drzwi do góry od razu owionął mnie specyficzny zapach zawilgotniałego pomieszczenia połączony z drażniącym benzyny. Nigdy nie lubiłam tu chodzić...
Starając się nie myśleć o moim dziwnym śnie, chwyciłam narzędzie i wyszłam przed dom. Śnieg był dosyć świeży - musiał spaść po moim nocnym powrocie. O dziwo było go dosyć sporo. Zaspa z każdą chwilą rosła. Kiedy była równa ze mną byłam już strasznie zmęczona. Nie zważając na to, że przemoczę spodnie klapnęłam na śnieg. Przymknęłam oczy, bo słońce mnie w nie raziło. Pozwoliłam myślom podążać swoimi drogami. Wybrały, czego mogłam się spodziewać, tajemnice braci Sosnowskich. Tym, co aktualnie najbardziej mnie dręczyło, było jedno imię, które padło ostatnio wiele razy. Iris. Kim ona jest? A może raczej kim była...?
- Wybierz sama! - usłyszałam nagle, kiedy coś przesłoniło mi rażące promienie.
Powoli rozwarłam powieki by ujrzeć...
- Melania! Co ty wyprawiasz dzieciaku! Wstawaj mi z tego śniegu, co sąsiedzi powiedzą! Wika, na co ty jej pozwalasz?!
...moją cudowną mamę, jak zawsze w świetnym humorze.
- Konrad! Nie ociągaj się! Przenoś szybko te walizki! - kobieta zarzuciła włosy na plecy.
Była niewysoka, jak ja. Jednak resztę jej cech odziedziczyła Wiki. Cienkie, jasne włosy, które aktualnie były pofarbowane (u mamy) na rudo. Zawsze narzekała, że ich nie lubi. Od kiedy wyjechała zaczęła karierę modelki, dlatego bardzo schudła. Zaczęłam się zastanawiać, czy planuje zrobić nam dietetyczną Wigilię, kiedy zauważyłam, że w stronę naszego domu zmierzają dwie postaci. Skądś je znalazłam...
- Melka, mogłabyś się ruszyć i mi pomóc! - warknęła, niosąc małą torebeczkę. Uniosłam w górę brew i wyciągnęłam rękę po torebkę. - Nie to, głupia - przewróciła oczami i podała mi z samochodu dwie wielkie siatki z zakupami, pod których ciężarem się ugięłam. - Nieś to kuchni - uśmiechnęła się do mnie sztucznie i wróciła do wydawania poleceń wszystkim dookoła.
Powoli doczłapałam się do kuchni i odstawiłam zakupy z ciężkim westchnieniem.
Zapamiętałam ją zupełnie inaczej. Zanim została twarzą jakiegoś maleńkiego, nieznanego magazynu mody była... normalna.
- Mela, nie siedź, tylko pomóż - sapnęła Wiki wnosząc jakieś walizy po schodach.
Szybko poszłam jej pomóc.
***
- Nie ma mowy! - warknęła mama patrząc z niedowierzaniem na babunię. - Tradycyjne potrawy są strasznie tłuste! Chcesz mnie utuczyć? Nie ma mowy! - tupnęła nogą.
- Innych nie zrobię! - fuknęła babcia.
- W porządku. Konrad, zbieraj nasze rzeczy!
Tata cały czas potulnie chował się po kątach. Teraz wyszedł z ukrycia i zaczął powoli ciągnąć bagaże z powrotem do samochodu.
Razem z siostrą patrzyłyśmy na to ze zdziwieniem.
Nagle tata rzucił jedną z toreb, odwrócił się do mamy, mierzącej babunie mordeczym wzrokiem i powiedział:
- Ja tu zostaję. Jak chcesz mogę cię zapakować. Chcę spędzić święta z córkami i mamą.
Mama otworzyła usta ze zdumienia i z fuknięciem zawróciła się w stronę wyjścia.
- Jak chcesz. Jesteś tak beznadziejny jak wszyscy. Spakuj mnie.
***
Kiedy Wiki wsiadła do swojego Maluszka, by odwieść mamę kolejny raz zdziwiło mnie, jak wiele może pomieścić tak małe autko.
- To co, Mela, święta? - tata poklepał mnie po ramieniu.
- Tak... - uśmiechnęłam się.
We troje wpatrywaliśmy się przez okno, w padający śnieg. Z babunią po lewej i z tatą po prawej czułam, że w końcu chociaż część całego mojego życia powoli może zacząć wracać do jakiekolwiek normy.
Było mi dobrze. Dawno nie miałam okazji spędzić świąt w takiej atmosferze i takim towarzystwie...
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
- Melanio, kochanie... otworzysz? - szepnął mi tata, zdejmując dłoń z mojego ramienia.
Przytaknęłam i poszłam zobaczyć, kto przyszedł. Kiedy otworzyłam drzwi coś przewróciło mi się w żołądku, a serce na moment zamarło.

18/04/2013

piątek, 19 lipca 2019

[Mój świat] Rozdział XV: Wskażemy ci drogę...

Kiedy dotarłam do domu miałam kompletną pustkę w głowie. W sumie może to i lepiej. Nie chciałam o niczym myśleć. Wolałam po prostu włożyć słuchawki w uszy, rzucić się na moje miękkie łóżko, przykryć się kołderką i oddać się Morfeuszowi. Niestety, jak to się często zdarza, los zaplanował dla mnie akurat coś zupełnie innego.
Zrzuciłam buty i kurtkę w przedpokoju. W całym domu było nienaturalnie cicho. Wszystkie światła były pogaszone, zdawało się, że cały dom jest pogrążony w głębokim śnie.
Powoli ruszyłam przed siebie korytarzem. Po drodze zerknęłam na duży zegar, stojący w salonie, który wskazywał zaskakującą dla mnie 3.40. "Jak to możliwe? - przeszło mi przez myśl. - Nie mogłam przecież... tyle czasu... Dominik...". Spokój w mojej głowie zniknął bezpowrotnie. Już wiedziałam, że na szybki sen nie mam co liczyć. Galopujące myśli krążyły wokół tajemniczego chłopaka. "W sumie już nie aż tak tajemniczego..." - wspinając się po schodach, wróciłam myślami do przytulnej kawiarni. Pomyśleć, że ktoś taki dość zwyczajny, ktoś kogo codziennie mijamy na korytarzach szkoły może być kimś tak niezwykłym...
Moje rozmyślania przerwały dźwięki dochodzące z pokoju Wiki. Zdawało mi się, że słyszę szepty. Po cichu, na palcach, podeszłam pod sypialnię siostry i przystawiłam oko do dziurki od klucza. Nie było nic widać... Zaczęłam uważnie nasłuchiwać. Doszedł mnie cichy głos Wiki i... kogoś jeszcze. Wydawał się znajomy...
- ...jej powiedzieć...
- ...za wcześnie!... jeszcze czasu...
- Nie mamy przed sobą tajemnic! - pisk mojej siostry mógłby zbudzić zmarłego.
- Ciiiii... Chyba ktoś tu nas słyszy... - męski głos zdawał się być coraz bliżej.
Bojąc się zdemaskowania przemknęłam szybko do siebie i zamknęłam cicho drzwi. Zacisnęłam powieki i (mając nadzieję, że nie będą sprawdzali kto ich podsłuchiwał) osunęłam się po ścianie na podłogę. Chwilę siedziałam w bezruchu, próbując uspokoić oddech i myśli. Nasłuchiwałam.
- Do jutra! - dobiegł mnie cichy głos siostry.
Po chwili rozległ się skrzyp schodów, po nim przekręcanie klucza w zamku i znów odgłos wchodzenia po schodach. Kiedy trzasnęły drzwi pokoju Wiki zrozumiałam, że jej gość musiał już wyjść.
Wciąż siedziałam na podłodze, kiedy poczułam lekki powiew wiatru. Podniosłam powieki i zobaczyłam blondyna zamykającego okno.
- Cześć - niepewnie szepnął, odwracając się ku mnie. Błękitne oczy wpatrywały się we mnie ze spokojem i ciekawością jednocześnie.
Kiwnęłam głową na powitanie, wstałam z miejsca i podeszłam do łóżka, a którego brzegu przysiadł już chłopak.
- Więc już wiesz o Dominiku...? - zapytał. W głowie coś mi zaświtało. Ten głos słyszałam niedawno...
- Byłeś u Wiki - stwierdziłam bez ogródek.
- Tak - potwierdził, wyraźnie zdziwiony moimi słowami. - A o co chodzi?
- Co tam robiłeś? - mój ton był oschły. Może trochę za bardzo...
- Wiesz... - skrępowany zaczął drapać się po karku. - No bo... Rozmawialiśmy.
- Okej - uniosłam brew. Stwierdziłam, że za wiele z niego teraz nie wyciągnę. Postanowiłam zapytać później Wiki... - O co się pytałeś?
Przewrócił oczami i westchnął. Nie wiedziałam, czy to był wyraz ulgi, zakłopotania czy po prostu dał upust swojej irytacji (wywołanej zapewne moją dociekliwością).
- Pytałem czy wiesz już o Dominiku.
- Tak, wiem - odparłam. - A czemu pytasz?
- Co wiesz? - było to bardziej żądanie niż pytanie.
Zmierzyłam go wzrokiem. "W sumie... Co to go obchodzi?"
- Po co ci to?
- Chcę chronić moich... No i muszę chronić ciebie. - w jego oczach, zdawało się, błyszczała duma.
Czułam, że mogę mu zaufać.
- Powiem ci... - westchnęłam i przymknęłam powieki. - Wiem, że był aniołem, ale się zbuntował. Powiedział, że dostał wilczy bilet - uśmiechnęłam się na wspomnienie jego słów. - I wiem, że ty także jesteś aniołem... - otworzyłam oczy i spojrzałam w jego nieskazitelnie błękitne tęczówki. - Dobrze zrozumiałam?
- Mówił coś jeszcze...?
- Możliwe... - wzruszyłam ramionami. - Nie jestem pewna...
- Okej...
- Jeszcze mówił do mnie Iris... Może ty mi powiesz, dlaczego?
Wzrok chłopaka nagle zmienił obiekt obserwacji ze mnie na bardzo interesujące półki z książkami.
- Marcel... Mówię do ciebie! - warknęłam, chwytając go za ramię.
- Sam ci powie... Jak przyjdzie czas.
Westchnęłam i opadłam na poduszki.
- Mam ci jednak coś do przekazania...
- Co chcesz jeszcze...? - mruknęłam, zakrywając twarz rękami.
- Pomiędzy dwoma światami rozdarta,
zawieszona na linii nienawiści,
odrodzić może pradawne,
jeśli tylko odpowiednio wybierze. - oczy chłopaka błyszczały turkusem, gdy mówił.
- Co? - wydusiłam, patrząc na niego spomiędzy palców.
- Żegnaj, Iris.
Blondyn zniknął, gdy mrugnęłam.
- Czuwam - usłyszałam cicho wypowiedziane słowa. Zdawały się unosić w powietrzu wokół mnie, gdy pochłaniał mnie sen.
***
W kuchni na blacie leżała kartka. Szybko wzięłam ją do ręki i przeczytałam: WYBIERZ DOBRZE, IRIS.
Jak oparzona odrzuciłam kawałek papieru. Na ręku zakołysała się srebrna bransoletka. Nagle zdałam sobie sprawę, że dotykam wszystkiego wokół mnie nawet nie martwiąc się o szczypanie.
Szybko wypiłam napój z kubeczka i wybiegłam z domu, prosto w wielką zaspę śniegu. Tarzałam się po nim jak małe dziecko. Chichotałam radośnie, kiedy słońce zakryły mi dwa cienie. Kiedy zobaczyłam, kto to, coś przewrociło mi się w żołądku.
- Chodź z nami, Iris... Wskażemy ci drogę...
***
Obudziłam się zalana potem. Do moich drzwi ktoś się dobijał. Nie przypominałam sobie, żebym zamykała je na klucz...
Westchnęłam.
- Mogłybyście się same otwierać...
Nagle do pokoju wpadła Wiki z bezcenną miną. Zaczęłam chichotać.
- Przestań się śmiać, młoda - warknęła starsza siostra. - Lepiej mów co to spowodowało takie wrzaski...
Przełknęłam ślinę. Nie byłam pewna, czy mówić Wiki o moim śnie.
- Nic nie mów! - usłyszałam.
- Słucham...? - zapytałam głupio. Po chwili zdałam sobie sprawę, że nie powiedziała tego Wiki, a mój wczorajszy późny gość...
- No, Melka, mów czemu tak się darłaś - przewróciła oczami i opadła na fotel.
- Nie... Nie pamiętam - wydusiłam niepewnie. - Babunia zrobiła śniadanie?
- Już dawno śpiochu - uśmiechnęła się do mnie i wstała. - Czeka na ciebie na dole - przyjrzała mi się uważnie. - Nowa moda na spanie w ciuchach? - parsknęła. - Weź, włóż coś na siebie i leć do kuchni. Babunia się wczoraj niepokoiła...

10/04/2013

czwartek, 18 lipca 2019

[Mój świat] Rozdział XIV: Zdaję się na ciebie

Stałam wpatrując się w jego plecy. Skórzana kurtka opinała jego, jak zauważyłam, umięśnione ciało.
- Nie jest ci zimno w tej kurtce? – zapytałam bez namysłu.
Brunet zaśmiał się cicho.
- Nie.
Po chwili ciszy dodał:
- Takim jak ja zimno nie jest. Gorąco też nie.
Wciąż stał do mnie tyłem. Na tle zaśnieżonego lasu bardzo się wyróżniał. Ręce włożył do kieszeni przetartych lewisów. Wyglądał na wyluzowanego, jednak czułam, że to tylko maska. W głębi bał się moich pytań.
- Dlaczego?
- Co: "dlaczego"? - mruknął.
- Mam wiele pytań "dlaczego?" - uśmiechnęłam się. - Zacznę od... dlaczego tutaj jesteśmy?
Westchnął. Po chwili odwrócił się do mnie i powiedział:
- Bardzo sentymentalne miejsce. Lubię tu przebywać.
Zauważyłam, że mówiąc o tym jego oczy stają się nieobecne, jakby widział właśnie coś, co miało miejsce bardzo dawno temu; tak dawno, że nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Pomyślałam, jak bardzo pragnęłam w tej chwili przeniknąć do jego umysłu. Niespodziewanie ocknął się z dziwnego zamyślenia trwającego dłuższy moment – jego oczy znów zaczęły dostrzegać otaczającą nas rzeczywistość. Rozejrzał się dookoła.
-No i jest tu całkiem ładnie - wzruszył ramionami. - Wystarczy?
- Dlaczego sentymentalne?
- Stało się tu coś ważnego. Ważnego dla mnie. Mimo że minęły… wieki, dziś znaczy to dla mnie tyle samo, co wtedy. Jednocześnie kocham i nienawidzę wspomnienie tego dnia.
- Chcesz mi powiedzieć, co się stało?
- Rozmawiałem tu z wyjątkową osobą. – uśmiechnął się z nostalgią.
"Kochał ją" - przemknęło mi przez głowę.
- W porządku...
- Marzniesz. Nie owijaj w bawełnę. - mruknął. – Pytaj i opuszczamy to urocze miejsce.
- Nie mów mi co mam robić - wycedziłam przez zęby. Od zawsze wolałam sama decydować o sobie.
Nagle uderzyło mnie, jaka bierna byłam przez ostatnie miesiące. Jakbym trwała w letargu, półżywa. Jakbym była marionetką w marnym teatrzyku ulicznym. Jakbym była pod hipnozą...
- Co mi robiłeś przez ostatnie miesiące z głową? Z wolną wolą...? Ze MNĄ?! – ostatnie słowa wykrzyczałam.
- Taka sztuczka... Nie chciałem, żeby coś ci się stało. A wiedziałem aż za dobrze, że nie byłabyś posłuszną dziewczynką i nie utrzymałyby cię w domu twoje... hm, nazwijmy je opiekunkami...? - chłopak wyrzucił z siebie praktycznie na jednym wdechu.
- Milusio. Praktycznie się nie znamy a ty mi tu wyskakujesz z "wiedziałem aż za dobrze" - prychnęłam.
- Znam cię bardzo dobrze, Melanio. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo.
Nie wiedziałam co myśleć. Dominik był bardzo pewny siebie. Starannie dobierał słowa. Nie pozwalał, by zapanowały nad nim emocje.
Też musiałam być twarda. Trzeba wziąć dwa głębokie wdechy i uspokoić się. I pytać...
- Skąd mnie niby znasz...? - zmrużyłam oczy.
Brunet nic nie odpowiedział. Stał nieruchomo.
- Skąd mnie tak dobrze znasz? Kim jesteś, by tak mówić? No bo chyba nie Bogiem...! - warknęłam. - Powiesz w końcu?!
Chłopak westchnął.
- Oj, nie umiem ci odmawiać, kochanie... Nigdy nie umiałem, wiedziałaś o tym zawsze. I wykorzystywałaś to, gdy tylko mogłaś... - powiedział cicho i odwrócił się do mnie tyłem.
Nie miałam pojęcia o czym on do mnie mówi. Wpatrywałam się jak sroka w gnat w jego plecy.
- Że co...?
- Podejdź. Dotknij.
- O czym ty do cholery gadasz, Dominik?!
Odwrócił się w moją stronę. Jego oczy były teraz bardziej stalowe niż kiedykolwiek. Chwycił moją rękę i podsunął do środka jego pleców. Próbowałam wyrwać rękę, jednak trzymał ją zbyt mocno, bym mogła się wyszarpnąć.
Pod palcami poczułam coś miękkiego. Puścił mnie. Z ciekawością obeszłam chłopaka dookoła i przyjrzałam się jego tyłowi. Czarna, skórzana kurtka. Wyciągnęłam dłoń przed siebie i jeszcze przed zerknięciem palców z kurtką poczułam coś pod palcami. Było to miękkie jak... pióra.
- Co... co to... Co to ma znaczyć? - wyjąkałam, gładząc coś niewidzialnego.
- Mówiłem już... Nie jestem zwykłym człowiekiem. Nie jestem człowiekiem.
- Opowiedz! - zażądałam.
- Iris... Tyle czasu minęło, a ty zupełnie się nie zmieniłaś...
- I-Iris...? Człowieku, ogarnij się - mruknęłam. - Jestem Melka, Melania Lis. Nie wiesz z kim rozmawiasz?
- Jak zawsze - odwrócił się przodem do mnie. – Niepotrzebnie aż tak się wczuwasz w swoje ludzkie role.
Stalowooki wpatrywał się uważnie w moje oczy. Chciałam uciec. Przerażał mnie jego wzrok. Twardo utkwiony w moich źrenicach. Jakby chciał wyczytać mi z twarzy moje myśli... Może rzeczywiście to robił?
- Wiesz, co znaczy twoje prawdziwe imię, moja kochana Iris?
- Przestań mówić do mnie Iris! Jestem Melania! - krzyknęłam.
Zaśmiał się.
- Buntownicza jak zawsze.
- Przestań! Nie wiem o czym mówisz! Nie lubię zagadek!
- Dobrze, kochanie - uśmiechnął się. – A teraz chodź stąd, bo zmarzniesz. – wydał mi polecenie głosem nieznoszącym sprzeciwu. Jakby wiedział lepiej.
- Nie. Najpierw mi wszystko wyjaśnisz, Dominiku. - stwierdziłam i przeszłam kawałek dalej, by usiąść na wystającym nad śnieg pieńku.
Chłopak poszedł za mną. Stanął obok i oparł się o pień brzozy.
- Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko - odparłam. - Od początku.
Westchnął. Chyba go troszeczkę zirytowałam...
- Dobrze. To lepiej okryj się tym, bo trochę to potrwa... - podał mi koc, który wziął "z powietrza". - Może jednak przejdziemy gdzieś, gdzie będzie cieplej...? Co, Iri... Melanio?
- Okej. - westchnęłam z rezygnacją. - Zdaję się na ciebie - mruknęłam, wstając.
Bez słowa chwycił mnie za rękę i poprowadził w stronę zaśnieżonej dróżki.
***
Ściany miały bardzo ładny czekoladowy kolor, światło wydobywało się z lamp owiniętych delikatnymi kremowymi zasłonkami. Ciemne stoliki ozdobiono kremowymi obrusikami i małymi bukiecikami bordowych róż. Cała kawiarnia była bardzo przytulna. Dziwne, że nigdy na nią nie wpadłam wcześniej.
Dominik wciąż trzymał mnie za rękę, kiedy weszliśmy do środka. Kręciło się tam sporo zakochanych par.
Tuż po przekroczeniu progu owionął mnie słodki zapach gorącej czekolady, kawy z mlekiem i ciast.
- Pani pozwoli - powiedział brunet, puszczając moją dłoń i wyciągnął ręce po moją ciepłą kurtkę.
Ściągnęłam ją i podałam mu, ruszając na poszukiwania wolnego stolika.
Usiadłam w samym kącie kawiarni i czekałam na chłopaka. Po chwili przyszedł z dwoma filiżankami parującej czekolady.
- Zaraz przyniosą szarlotkę. Wiem, że ją lubisz.
Kiwnęłam głową. "To moje ulubione ciasto... Skąd on to wie?!". Pytania w mojej głowie mnożyły się.
- Możesz zacząć - szepnęłam, podsuwając do siebie gorący napój.
Rozejrzał się wokół niepewnie, jakby sprawdzał czy na pewno nikt nas nie podsłuchuje.
- Kiedyś byłem kimś innym. Ale wszystko się zmieniło, nabrało innego znaczenia. – powiedział opanowanym, ale jednocześnie twardym głosem. Czułam jego wewnętrzną siłę, bijącą energię i waleczność. Nigdy bym mu tego nie wyznała, ale prawda była taka, że imponował mi. Co więcej – instynktownie czułam respekt.
- Zacznijmy może od tego kim byłeś a kim jesteś teraz? - westchnęłam.
Milczał ze wzrokiem patrzącym w dal, której ja nie mogłam dostrzec. Po raz drugi tego dnia obserwując go, widziałam osobę, której świat nie ogranicza się do przysłowiowego „tu i teraz”. Jego rzeczywistość wykraczała poza moje wyobrażenia. Głupiałam. Czułam się przy nim jak małe dziecko, nieświadome niebezpieczeństw czyhających na niego w groźnym otoczeniu. Jego twarz stawała się coraz bardziej nieprzenikniona – do tego stopnia, że bałam się przerwać tę dręczącą ciszę. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie podjęła tego ryzyka.
- Mam dość. Powiedz, co masz powiedzieć, nie przedłużaj. - przewróciłam oczami, starając się sprawić wrażenie przynajmniej w połowie tak opanowanej jak on. Chciałam udowodnić mu swoją siłę, bo miałam dość ciągłego lekceważenia. Wyprostowałam się, uniosłam podbródek, zmrużyłam oczy i delikatnie nachylając się w jego stronę, zdecydowanie powiedziałam – Teraz powiesz mi prawdę o sobie.
Również się nachylił i spojrzał mi prosto w oczy. Serce zabiło mi mocniej. Obawiałam się tego, co mogę usłyszeć, ale już nie było odwrotu.
- Iris. Jestem aniołem.
Podeszła do nas kelnerka, niosąca na tacy talerzyki z ciastem.
- Smacznego - mrugnęła do Dominika, stawiając zamówienie na stoliku. Po chwili już jej przy nas nie było.
Patrzyłam na niego wyczekująco, ale nic nie powiedziałam. Poczułam się jak w dziwnym śnie, tylko przebudzenie wydawało mi się beznadziejnie odległe. To co właśnie się działo, było doskonałym dowodem świadczącym o tym, że nic nie jest takie, jakim się wydaje. Albo że powinnam odwiedzić najbliższy zakład psychiatryczny.
- Byłem aniołem. Podobnie jak mój brat. Zbuntowałem się – tu zaśmiał się ironicznie – i dostałem wilczy bilet. Teraz trudno określić mój status.
Momentalnie spoważniał i dodał tonem pełnym majestatu – Wiem, co robić. Nie musisz się bać. Dla nich wszystko jest czarno-białe; ja jestem ponad to.
Znowu zapadła cisza. Miałam wrażenie, że dręczący paraliż objął nie tylko moje ciało, ale wszystko dookoła, jakby świat stanął w miejscu. Nawet powietrze zgęstniało i utrudniało mi swobodny oddech. Ten krótki monolog streszczał w sobie odpowiedź na wszystkie dręczące mnie od miesięcy pytania, jednak chaos i dezorientacja w mojej głowie sprawiły, że pojawiła się armia nowych niejasności, które pragnęłam, aby mi teraz wyjaśnił. Niestety, byłam w stanie wydusić z siebie tylko jedno słowo.
- Słucham?
- Dobrze usłyszałaś. Nie będę się powtarzał - zauważyłam, że na jego talerzyku zostały same okruszki, a z filiżanki już dawno musiała przestać lecieć para. - Idziesz ze mną, Iris? - szepnął, wstając.
- Melania - mruknęłam, odkrajając sobie kawałek szarlotki.
- Idziesz...?
- Jem - odparłam.
Westchnął. Myślałam, że z powrotem usiądzie naprzeciwko mnie. Jednak tak się nie stało. Zostawił na stole filiżankę z talerzykiem i skierował się do wyjścia.
Poczułam, że nie mogę tak po prostu pozwolić mu wyjść. Wstałam i pobiegłam za nim.
- Jednak? - zapytał z kpiącym uśmiechem i podał mi kurtkę.
- Nie skończyliśmy rozmawiać - prychnęłam, udając pewność siebie. - Ładnie to tak przerywać rozmowę i wychodzić bez pożegnania? - otworzył przede mną drzwi.
Zimny wiatr owionął nas i rozwiał mi włosy.
- Iris, zawsze musisz postawić na swoim, co? - ruszyliśmy przed siebie.
Po chwili ciszy zapytałam:
- Kim jest Iris?
Dominik przymknął oczy i odparł:
- Nie tutaj. Nie teraz... Potem ci powiem.

28/03/2013

środa, 17 lipca 2019

[Mój świat] Rozdział (nieszczęśliwie) XIII: Romantycznie, prawda?

Zbiegłam schodami.
Nie oglądając się za siebie podeszłam do szafek z butami. Schyliłam się i wyciągnęłam czarne kozaczki do półłydki na niziutkim obcasie.
 - Jesteś pewna, że są odpowiednie...? - usłyszałam nad sobą.
 Zdenerwowana podniosłam się i... grzmotnęłam głową w brzuch chłopaka.
- Dobrze ci tak - mruknęłam cicho. - Przepraszam! - dodałam głośniej.
Siedziałam w kucki przed szafką zawaloną wszelkiego rodzaju butami z brunetem pochylonym nade mną, kiedy usłyszałam skrzypienie schodów.
- Melcik, dokąd idziecie?
- Ym... Tego... Park... Bulwary... Miasto... - mruczałam bezsensu.
- Spacer, psze pani - odparł chłopak, prostując się.
Zerknęłam w bok, w stronę schodków. Babunia stała w różowym sweterku i granatowych dresach z długimi włosami zawiniętymi na wałeczki. Miała dziwne, nieobecne spojrzenie. Nagle stuknęła dłonią o poręcz, uśmiechnęła się i ze słowami "miłej zabawy" poczłapała na górę.
Wróciłam do szafeczki. Chwyciłam szare trapery, mówiąc:
- Teraz lepiej, panie wszechwiedzący?
- Tak, mała...
Założyłam buty i podniosłam się z miękkiego dywanu. Z wieszaka zdjęłam moją ciepłą, granatową kurtkę i, nie patrząc na mojego gościa, narzuciłam ją na siebie. Z półeczki wzięłam klucze i ruszyłam do wyjścia. Nacisnęłam klamkę i pchnęłam drzwi.
Wszędzie było biało. Płatki sypały się z nieba, zaspy były po kolana. Na podjeździe warstwa śniegu była świeża, ktoś musiał niedawno go pozgarniać. Z kolei na zwykle zielonej, kwiecistej rabatce wielkie góry śniegu były prawie równe mnie.
- Kochanie, zamknij drzwi, bo nam do środka wieje! - usłyszałam z głębi domu.
Stałam oparta ręką o framugę, z jedną nogą na progu.
Wyszłam na zewnątrz i wykonałam polecenie babuni. Kiedy przekręciłam klucz poczułam, że ktoś łapie mnie w talii i podnosi. Nie mogłam się obrócić, zaczęłam wierzgać, wyrywać się.
- Spokojnie, mała. Nic ci nie zrobię - usłyszałam.
Widoki zmieniały się w zastraszającym tempie. Domy z mojej ulicy. Blokowisko przy szkole. Autostrada. Las.
Trzymał mnie mocno i pewnie.
Zwolniliśmy, kiedy zobaczyłam zasnieżoną plażę. Postawił mnie. Sosny ozdobione białym puchem otaczały małą polankę prowadzącą do oblodzonego jeziorka. Widok niczym z zimowej pocztówki.
- Romantycznie, prawda?
Obróciłam się. Brunet uśmiechał się do mnie.
- Nie. - odparłam wbrew temu, co widziałam. - Chcę wiedzieć - wyrzuciłam z siebie.
Chłopak zamrugał ze zdziwieniem.
- Co...?
- Dominik, nie żartuję.
Stalowe oczy zmatowiały.
- Czego ty ode mnie chcesz? - warknął.
- Powoedz mi lepiej o co wam chodzi - odparłam chlodno. - O co chodzi z tym, co widzę, co czuję, co wyprawiasz ze swoim braciszkiem? Jak to się dzieje, że znikąd pojawiacie się w moim domu, że wskakujecie bez wysiłku do mojego pokoju przez okno, ze sterujecie mną jak marionetką? O co chodzi z amuletami? Co wypraiwasz z moją głową? Dlaczego nic nie wiem? Gdzie moja pamięć? Skąd dziwne wizje? Dlaczego nic nie mówisz? To boli, wiesz? Jestem tylko człowiekiem. Zwykłą, niewyróżniającą się szesnastolatką. Czemu akurat mnie to wszystko się musiało przydarzyć...?
Dominik odszedł kilka kroków i oparł się o pień wysokiej sosny.
- Nie jesteś zwykłą nastolatką.
- No przepraszam, ogrem nie jestem - fuknęłam i podeszłam do niego.
- To prawda, jesteś za ładna na ogrzycę.
Westchnęłam.
- Możesz nie zmieniać tematu?
- Nie. - wzruszył ramionami. - Nie mogę za dużo ci powiedzieć.
Popatrzyłam na niewzruszoną twarz stalowookiego. Poczułam zbierające się we mnie frustrację, gniew, złość, niecierpliwość, pragnienie wiedzy, powrotu do normalnego życia i przyjaciół... Zwinęłam rękę w pięść i obróciłam się energicznie, celując w brzuch bruneta...
...uderzyłam jednak nie w chłopaka a w pień sosny. Znowu zniknął zanim zdążyłam cokolwiek mu zrobić.
Rozejrzałam się wokół. Stał na drugim końcu polany.
- TCHÓRZ! - ryknęłam na całe gardło. - Boisz się mnie? Boisz się dziewczyny? A może próbujesz uniknąć pytań? Nic ci to nie da! I tak się wszystkiego dowiem! - z tymi słowami ruszyłam przez śnieg w stronę leśnej dróżki.
- Stój - coś mnie zatrzymało. Nie mogłam zrobić kroku w przód.
- Jak ty to robisz? - mruknęłam wściekła. - Możesz mnie puścić? Chcę iść...
- Powiedziałem stój...?! - warknął i już stał przede mną. - Chcesz odpowiedzi? Proszę bardzo. Pytaj. - odwrócił się do mnie tyłem.
Coś, co mnie trzymało, zdawało się opaść między nas.
- Pytasz czy nie? - syknął. - Nie mam wieczności. No i... i nie... No... Nie chcę żebyś tu zamarzła...

23/03/2013

wtorek, 16 lipca 2019

[Mój świat] Rozdział XII: Coraz bardziej mnie zadziwiasz

Za zamkniętymi drzwiami trwała kłótnia babuni i Wiki. Słyszałam tylko urwane zdania, czasem słowa bez powiązania.
- Specjalista... Widzisz... Zachowanie...
- Ale... Wiedzą co... Lepiej... Pewna...
- Pora... Cokolwiek... Szaleństwo... Trzasnęły drzwi.

Chwilę później usłyszałam cichutkie pukanie. Bez zastanowienia pozwoliłam przybyszowi wejść. Na progu ujrzałam ciemnowłosego chłopaka, z zarzuconą niedbale na ramię skórzaną kurtką. Oparł się o framugę drzwi i uśmiechnął się zawadiacko.
- Mam dobrą wiadomość, mała. Wpuścili mnie do ciebie.
Chłopak wpatrywał się we mnie natarczywie, jakby chciał mi coś przekazać telepatycznie.
- Super - odparłam niepewnie i podsunęłam się na łóżku, robiąc mu trochę miejsca. - Usiądziesz?
Obrzucił spojrzeniem cały mój pokój. Podążyłam za jego wzrokiem.
Nie za wielkie pomieszczenie, ale mi zdecydowanie wystarczy. Wszystko jest w ładnych, stonowanych kolorach. Na ścianie przeciwległej do drzwi jest wielkie, przysłonięte żaluzjami okno. Po prawej od wejścia stoi mój ukochany głęboki, miękki, wygodny fotel z ciemnobrązowego pluszu. Nad nim wiszą ciemne półeczki z książkami. Pod ścianą stoi jeszcze mała, zabytkowa komódka, jeszcze z czasów młodości mojej prababci. Dalej, już pod oknem, stoi solidne biurko pod kolor innych mebli. Na nim walają się moje zdjęcia, stoi laptop i pudełka z długopisami (żeby zawsze były pod ręką; szczegół, że większość oczywiście nie pisała). Przy nim oczywiście mam specjalne krzesło. Obok znajduje się niziutka szafeczka ze stylową lampeczką - żeby można było poczytać przed snem. Tuż przy nim stoi moje duże, wygodne łóżko (na którym właśnie wtedy leżałam), od wejścia przysłonięte starym, wielkim regałem z wszelkimi moimi drobiazgami.
- Ładnie tu masz.
Chłopak powoli wszedł.
Nie mogłam od niego oderwać wzroku. Wpatrywałam się w jego twarz. Stwierdziłam, że nie jest brzydki, ma w sobie coś intrygującego.
Nagle mój oddech się stał się płytszy, a przez palce prawej dłoni zaczęły mi przechodzić dreszcze. Poczułam, jak moja ręka sama się podnosi i odwraca wnętrzem dłoni w stronę gościa.
- Stój - usłyszałam swój spokojny głos.
Poczułam wibracje w powietrzu. Obraz zamazał mi się na moment, by z przyjemnego, jasnego pokoju zmienić się w obskurną, szkolną szatnię.
Na ławeczce siedziało dwóch chłopaków: blondyn i brunet. Mówili coś, ale to nie docierało do moich uszu. Obróciłam się do tyłu i zobaczyłam idącą wprost na mnie grupkę roześmianych dziewczyn. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że to ja idę w samym środku paczki, w przetartych dżinsach, trampkach i zielonym swetrze. Obok mnie maszerowały dwie rozgadane blondynki, uśmiechnięta brunetka i dwie szatynki w okularach. Z tyłu pędziła jedna ruda z torbą, która ciągle spadała jej z ramienia. Trampki zaszurały o posadzkę, kiedy dziewczyny doszły pod samą szatnię. Jedna z blondynek w czerwonej sukience w czarne grochy szepnęła coś do drugiej mnie. Mój sobowtór uśmiechnął się, pokiwał głową i ruszył wprost na mnie. Z przestrachem odsunęłam się od wejścia.
Druga ja stanęła na moim miejscu, oparła się o framugę i przypatrywała się chłopakom. Jej paczka stała z tyłu i przyglądała się całej sytuacji, tak jak i ja.
Chłopcy zdawali się nie zauważać przyjaciółek. Siedzieli wpatrzeni w podłogę rozmawiając o czymś. Nadal nie było słychać co mówili. Druga ja w końcu doczekała się uwagi blondyna. Popatrzył na nią wielkimi błękitnymi oczami, w których czaił się strach i jednocześnie spokój. Chłopak nie odezwał się, tylko szturchnął bruneta. Ten z kolei miał bardzo ciemne oczy, takie jak rozpływająca się w ustach kostka naprawdę gorzkiej czekolady. Uśmiech rozjaśnił jego twarz.
- Co tam, mała?
Sobowtór uśmiechnął się słodko i powiedział moim głosem:
- Nie pamiętasz naszego zakładu, misiaczku? Przegrałeś. - weszła do szatni.
Blondyn wstał, ukłonił się i ruszył przed siebie. Minął mnie bez mrugnięcia okiem.
Wróciłam wzrokiem do sceny w szatni.
Brunet zdawał się być bardzo zmieszany, a mój sobowtór do czegoś usilnie go namawiał...

Obraz się rozmył, ale powietrze w pokoju wciąż zdawało się wibrować. Chłopak siedział na moim fotelu, nie patrząc na nic ani na nikogo. Nie mogłam przyjrzeć się jego twarzy, skrywała się w cieniu.
Przed sobą wciąż miałam wyciągniętą dłoń. Poczułam ciepło wpełzające powoli po mojej ręce i pokój znów ustąpił innemu obrazowi.
Szkolna dyskoteka, szaleństwo. Wszędzie obściskujące się pary. Czułam gotującą się we mnie złość, gdy tylko mój wzrok napotkał jakąkolwiek taką. Miałam ochotę czymś rzucić...
Mój wzrok padł na bruneta, który stał spokojnie w kącie za rękę z rudą...
Obraz się rozwiał i przed sobą znów miałam spokojnego gościa na pluszowym fotelu.
- Co to było? - zapytałam, kiedy moja ręka bezwładnie opadła obok mnie.
Usłyszałam prychnięcie z zacienionego kąta.
- Coraz bardziej mnie zadziwiasz, mała...
- Serio? - parsknęłam. - Co mnie to obchodzi?
Wstałam z łóżka.
- Skoro ty mogłeś tu wejść to i ja będę mogła wyjść. - stwierdziłam sucho.
Narzuciłam na siebie cieplejsze ciuchy i wyszłam z pokoju nawet nie patrząc na bruneta.

poniedziałek, 15 lipca 2019

[Mój świat] Rozdział XI: Jesteś beznadziejna

Wiki biegała po domu jak wariatka.
- Mela, złaź mi z drogi! - krzyknęła, gdy w biegu wpadła na mnie na schodach.
Od kilku dni nie dało się z nią normalnie porozmawiać. Jakby coś ją opętało.
Z babunią z resztą też nie było lepiej. Całe dnie spędzała w kuchni. Naprzemiennie sprzątała i gotowała. Nie chciała mojej pomocy.
Całe dnie przesiadywałam wypróbowując amulety od mojego nocnego gościa. Jak dotąd żaden nie powstrzymał obrazów cisnących mi się przed oczy, gdy tylko dotnę czegoś lub kogoś.
Wierzch mojej lewej dłoni na okrągło był czerwony. Szczypanie się nie było dobrym rozwiązaniem moich problemów, jednak nie znałam innego sposobu by rozwiać wszystkie te "wizje".
Zostało kilka dni do świąt a ja wciąż nie miałam prezentów dla bliskich.
Babunia wygadała się, że tym razem po raz pierwszy od jakiś pięciu lat zjemy kolację wigilijną z rodzicami. Kiedyś skakałabym z radości. Teraz nie dawało mi to żadnej satysfakcji. Chyba już nie wierzyłam, że to w ogóle możliwe.
Ostatnie święta z rodzicami nie są moim najszczęśliwszym wspomnieniem. Pamiętam aż za dobrze niedosamżonego karpia, zimny barszcz z nieodmrożonymi uszkami i kutię, w której brakowało maku. Te wszystkie sztuczne uprzejmości. I prezenty: wielki dmuchany materac dla mnie i puderniczka dla Wiki. Gorszych świąt nigdy nie przeżyłam.
Jedynym wesołym elementem było wtedy ubieranie choinki. Pamiętam doskonale jak śmiałam się z zaplątanej w lametę Wiki czy owijanie taty w łańcuchy. I głos mamy z kąta, kiedy cicho śpiewała kolędy...
Wszystko popsuło się właśnie dzień przed Wigilią. O tamtym dniu najchętniej zapomniałabym na wieki.
***
Wieczorem znów siedziałam przy biurku, tym razem z delikatną, srebrną bransoletką na nadgarstku.
Przyglądałam się porozkładanym zdjęciom. Na wszystkich byłam taka uśmiechnięta...
Kilka dni temu Wiki leżała na kanapie. Podeszłam do niej, by kolejny raz spróbować wyprosić możliwość zaproszenia Gabi do domu. Nie zdążyłam jednak otworzyć ust, kiedy moja siostra wstała z kanapy i ze śmiechem rzuciła mi się na szyję. Nie miałam pojęcia o co jej chodzi. Wyplątałam się jej z objęć i spojrzałam na nią z nutką niepewności (a nóż znowu się na mnie rzuci...?).
- Melka, co ty taka markotna? Nie pamiętam kiedy ostatnio się uśmiechnęłaś! - pokreciła głową z niezadowoleniem. - A teraz nawet nie cieszysz się moją wygraną!
Chodziło jej o jakiś głupi teleturniej w telewizji. Wygrała 1000zł.
No i nadal nie pozwoliła mi zaprosić nikogo do domu. Jedyną osobą, która (poza domownikami) nas "odwiedzała" był bardzo wysoki, chudy, ciemnowłosy i jasnooki doktor Stefan. Był podobno psychologiem. Przychodził regularnie we środy i piątki na "sesje". Wyglądało to tak, że przesiadywał na moim fotelu przez półtorej godziny tygodniowo, zmuszając mnie (leżącą sobie wygodnie na łóżku) do mówienia. Problem w tym, że siedząc całymi dniami w domu nie bardzo miałam o czym, co pan doktor skrupulatnie notował jako "brak chęci do współpracy".
Wiki była nim zachwycona i nie rozumiała mojej dezaprobaty. Uważała, że jest świetnym specjalistą, że nikogo lepszego się nie znajdzie, że...
- Witam szanowną panią - poczułam oddech na szyi.
Mimowolnie się uśmiechnęłam, mimo że nie mogłam odwrócić się i spojrzeć w twarz mojemu gościowi. Sam jego głos wpływał na mnie kojąco.
Otoczył mnie jego zapach. Nadal nie potrafiłam określić czym pachniał...
Za każdym razem, kiedy przychodził chciałam spojrzeć mu w oczy, przyjrzeć się jego twarzy, by sprawdzić, czy moje domysły są trafne. Ale nie mogłam. Coś mnie powstrzymało. Moja twarz ciągle była skierowana ku zdjęciom, a powieki mimowolnie opadły.
- Kolejny amulecik? - z nutką ironii powiedział mój gość. - Wiesz, że to na nic? - zaśmiał się szyderczo. - Komuś takiemu jak ty nawet najsilniejszy amulet by nie pomógł! Jesteś beznadziejna, nie potrafisz panować nad swoim darem... Jesteś po prostu słaba. Nic ci nie pomoże.
Z każdym jego słowem czułam rosnącą irytację. Chciałam rzucić się na niego i coś mu zrobić. Cokolwiek.
Kiedy poczułam, że odzyskuję kontrolę nad moim ciałem, błyskawicznie się odwróciłam i uderzyłam...
... powietrze. Już go nie było.
- TCHÓRZ! - krzyknęłam. - Czego ty się boisz? I czego ode mnie chcesz? - po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. - Po co do mnie przychodzisz?! Ujawnij się, wtedy może pogadamy, co?!
Usłyszałam kroki na schodach. Musiałam obudzić babunię...

11/03/2013

sobota, 13 lipca 2019

[Mój świat] Rozdział IX: Bardzo mi kogoś przypominasz

Kolejny dzień minął jak sen. Wszystko wydawało się tak nierzeczywiste...
Dopiero wieczorem zorientowałam się, co mi nie pasowało przez cały czas. Ani  razu nie musiałam się szczypać. Mój dar zniknął...?
Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Tak bardzo chciałam, żeby ktoś mi to wszystko wytłumaczył...
Żeby ze mną porozmawiał... Żebym mogła opowiedzieć o tych dziwnych zdarzeniach...Nagle poczułam zimny powiew. Otworzyłam oczy i zobaczyłam nad sobą przystojnego chłopaka o ciemnej karnacji, ciemnych włosach i stalowoszarych oczach. "To ten chłopak z autobusu... Dominik." - pomyślałam wtedy.
- Cześć, Melanio - powiedział.
- Cześć...
- Mamy do omówienia parę... ekhem... spraw.
Wpatrywałam się w niego tak uporczywie, że myślałam, że zaraz wyskoczą mi gałki oczne... Ale na szczęście trzymały się na swoim miejscu.
- A więc...?
Chłopak przysiadł na łóżku. Miał na sobie skórzaną kurtkę i przetarte jeansy. I bardzo ładnie pachniał...
- A więc... Twój dar... To, że dotykiem czytasz obrazy przechowywane przez rzeczy czy... czy ludzi tam gdzieś głęboko... - chłopak wskazał lewą pierś. - To rzadkie.
-I...? - pogoniłam go.
- No i bardzo mi kogoś przypominasz. Bardzo dawną znajomą. Ale to nieważne. Wróćmy do twojego daru. Musisz się nauczyć to kontrolować...
- Co ty nie powiesz? - prychnęłam, siadając na łóżku.
- Nie przerywaj - westchnął. - Jako że to wszystko to częściowo przeze mnie...
- Co?! - krzyknęłam.
- Ciszej! - syknął. - Zapomniałaś, że mamy na karku grubą staruchę i słodką idiotkę?
Wkurzył mnie. Wszystko we mnie wrzało. Straciłam panowanie nad sobą samą.
Rzuciłam się na niego z łapami.
- Zostaw mnie - warknął, ale ja już dotknęłam dłonią jego rozpalonej szyi.
***
Pochłonęła mnie ciemność. Ale wokół czułam obecność wielu ludzi. I żar. Straszny. Nie do wytrzymania. Diabelski...
Szłam z tłumem. Ocierały się o mnie spocone, rozgrzane, nagie ciała.
Było coraz goręcej.
Przed nami zaczęło majaczyć coś jasnego, przypominającego kolorami ogień.
Byliśmy coraz bliżej. Zaczynałam widzieć co jest wokół mnie.
Znajdowaliśmy się w czymś przypominającym kamienną jaskinię. Na wystających półkach ktoś stał i coś krzyczał...
***
- Co ty wyprawiasz?! - warknął chłopak. Miał dziwny wyraz twarzy, jakby coś go bolało...
Nic nie odpowiedziałam.
W stalowych oczach chłopaka widziałam odbicie tamtych płomieni z wizji... Coś go gryzło.
- Nieważne... - chłopak wzruszył ramionami. - Masz. To pomoże ci z opanowaniem daru - rzucił w moją stronę małe zawiniątko. - Powodzenia - powiedział sucho, po czym podszedł do okna, otworzył je i wyskoczył.
Wyskoczył z okna?!
Wyskoczyłam z łóżka.
Oparłam się o parapet i zaczęłam przyglądać się ulicy. Ciemny kształt przemknął po ogrodzie i zniknął za krzakiem aronii.
On to przeżył.
Bez żadnych uszczerbków.
Ciekawe...
***
Na biurku obok zdjęć rozłożyłam zawartość zawiniątka od stalowookiego.
Kilka wisiorków.
Bransoletka.
Pierścionek.
Klucz.
Mała, złota chusteczka.
Nałożyłam pierwszy medalion z brzegu - niewielka perełka na srebrnym sznureczku.
Wyciągnęłam dłoń w stronę fotografii, na której bawiłam się w berka z kuzynką...
- Mela! Już pora spać! Natychmiast!
Westchnęłam.
To znaczyło, że testowanie amuletów musiałam pozostawić na następny dzień.

26/02/2013

piątek, 12 lipca 2019

[Mój świat] Rozdział VIII: Aniele

Stałam jak głupia wgapiając się w blondyna. On bez skrępowania przeglądał zdjęcia z mojego biurka. Coś trzymało mnie w miejscu tak, że nie mogłam się ruszyć. Zdawało się, że chłopak nawet nie zauważył mojego wejścia.
Nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Ktoś w domu się obudził!
Zerknęłam na zegarek wiszący na ścianie. 7.50. "Pewnie babunia wstaje przygotować śniadanie. Mam jakieś 20 minut" - oszacowałam w myśli.- Mela... Trzeba słuchać rodziny... - usłyszałam od strony biurka. - Ciągle tylko narażasz się na kłopoty... Dobrze, że choć raz byliśmy z bratem zgodni i trafiłaś do domu, a nie gdzieś indziej.
Wciąż nie mogłam się ruszyć ani nic powiedzieć.
Blondyn odwrócił się do mnie przodem. Mój wzrok padł na jego nieskazitelnie błękitne oczy. Nie mogłam przestać się w nie wgapiać. Skadś je znałam...
- Dominik coś ci zrobił? - chłopak zlustrował mnie ze wszystkich stron. - Nic nie widać na wierzchu... Możesz podejść?
"Chciałabym" - pomyślałam, próbując otworzyć usta.
- O... Okej, już wszystko rozumiem - mruknął powoli do mnie podchodząc. - Spokojnie... Zaraz ze wszystkim sobie poradzimy - stał tuż przede mną. Prawie stykaliśmy się ciałami. Był ode mnie wyższy o ponad pół głowy. Chciałam spojrzeć mu w oczy, jednak skamieniałe ciało nie poruszyło się. "Moje neurony i mięśnie ostatnio zbyt często szwankują" - stwierdziłam.
Chłopak prawą ręką odgarnął moje poskręcane włosy z ramienia, po czym położył mi na nim dłoń. Zamknął oczy i... poczułam, że zaczynam odzyskiwać panowanie nad ciałem.
- Dziękuję - wyszeptałam zdziwiona tym wszystkim. - Ale... kim jesteś? I co tu robisz?
- Masz coś przeciwko?
Tym pytaniem zbił mnie z tropu. Która w miarę normalna dziewczyna nie chciałaby znaleźć rano, przy swoim biurku miłego przystojniaka?
- Chyba nie, ale...
- Żadnego "ale", Melanio - powiedział, delikatnie muskając palcami moją dłoń.- Teraz musisz odpo...
Przed oczami mi pojaśniało i zniknął mi pokój, blondyn oraz wszystko co mnie otaczało. Zamiast tego zobaczyłam dwóch chłopaków przepychających się na skraju bloku.
Poczułam szczypnięcie i wróciłam do rzeczywistości.
- Nadzwyczajne dłonie, co? Ktoś chyba będzie musiał się tobą zająć - westchnął z niezbyt zadowoloną miną. - I nie będę to ja.
Po tych słowach pochylił się tak, że jego oczy były na wysokości moich i staliśmy tak całą wieczność. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Kiedy w końcu zdecydowałam się przybliżyć twarz do twarzy chłopaka, ten zniknął między jednym a drugim moim mrugnięciem.
- Trzymaj się, Melanio - usłyszałam koło ucha aksamitny głos.
- Nie powiedziałeś kim jesteś - udało mi się wydusić.
- Melciu! Chodź jeść!
***
Mijały kolejne dni w domu. Zostało kilkanaście dni do świąt, a ja nie miałam prezentów dla Wiki... ani dla babuni!
- Wiki... Niedługo święta i wiesz...
- Nie.
- Ale przecie...
- Nie.
- Mogę dokoń...
- Nie.
Z dezaprobatą popatrzyłam na siostrę. Zdecydowanie wolałam ją sprzed mojego wylądowania w szpitalu. Zmieniła się od tamtego czasu. Zniknęła wyluzowana prawie dwudziestolatka na rzecz twardej, zdecydowanej starszej siostry.
- Ale no Wiki... Co to za święta...
- Nie. Jestem za ciebie odpowiedzialna. Nie chcę żebyś znowu oberwała w głowę.
- Wątpię, żeby ktoś chciał mnie...
- Już powiedziałam. Nie. Nigdzie nie pójdziesz.
Wróciłam do siebie i zaczęłam przeglądać porozrzucane fotografie.
Przy każdym muśnięciu śliskiego papieru napływały do mnie utrwalone na zdjęciach sytuacje. Było to dość męczące. Musiałam się co chwilę szczypać tak, że wierzch dłoni był zaczerwieniony.
 "Musi być inny sposób na powstrzymywanie tego..." - rozmyślałam. - "Szczypanie się nieopłaca..."
Zostawiłam zdjęcia na biurku i rzuciłam się na łóżko. Tak strasznie chciałam dowiedzieć się, co mi się stało...
Zamknęłam oczy i zaczęłam odtwarzać zamglone wspomnienia z tamtego dnia.
 Mało co pamiętałam wyraźnie. Przede wszystkim to, co robiłam przed wyjazdem do szkoły. Jednak od zapięcia pasów wspomnienia zamazywały się bardzo... Nigdy nie miałam dobrej pamięci, jednak tamten dzień strasznie szybko zniknął w mojej pamięci. Za szybko nawet jak na mnie.
Przewróciłam się na bok i wpatrywałam w fioletową ścianę.
Nic nie przychodziło mi do głowy. "Mogłabym poszukać w internecie! Może ktoś miał tak jak ja?" - wpadła mi do głowy błyskotliwa myśl. Już podnosiłam się z łóżka, kiedy mnie oświeciło. Już próbowałam korzystać z komputera po wypadku, jednak nie było to przyjemne doświadczenie. Kiedy tylko dotknęłam klawiatury moją głowę przeszyło niemiłosierne pikanie. Nie mogłam uwolnić się od tego dźwięku. Nawet szczypanie nie pomagało (owszem, wizja labiryntu dziwnych przewodów zniknęła; dźwięk się osłabił, jednak przez kilka dni "pikało" mi w głowie)! Telefonu też wolałam się nie dotykać...
Z westchnieniem przewróciłam się na drugi bok.
Bezczynność była strasznie męcząca. Przez długi czas nigdzie nie wychodziłam. Nie było mnie w szkole. Nie musiałam odrabiać lekcji. Z nikim się prawie nie widziałam...
***
Na kanapie rozłożyła się Wiki. Leniwie przeskakiwała po kanałach, nie znajdując nic ciekawego. Podeszłam do niej powoli i ostrożnie (żeby nie spaść) usiadłam na oparciu.
- Wiki... Może ktoś mnie odwiedzić?
- Kto?
- No... Na przykład Gabka albo Dominik z Marcelem... Czy ktoś...
- Od kiedy ty lubisz Gabrysię? - moja siostra ze zdziwieniem poprawiła się na kanapie. - No i co to za Marcel i Dominik?
- To ci Sosnowscy - mruknęłam, przemilczając sprawę Gabi. W sumie nie pamiętam, żebym jej nie lubiła...
- Kiedy?
- Nie wiem...
- Tak czy siak, siostra, uważam, tak jak lekarze, że lepiej dla ciebie, żebyś jeszcze nie spotykała się z rówieśnikami ani nic...
Zatkało mnie. Moja Wiki-buntowniczka nagle tak starannie wypełnia polecenia lekarzy... Co się porobiło z moją siostrą?! I na dodatek, zamiast wybierać się na jakąś dyskotekę to leży na kanapie z pilotem w dłoni. Nie rozumiem. Kiedy się tak zmieniła?
***
Leżałam już w łóżku w mojej koszuli nocnej (w słodziakowe, różowe misie), kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie podnosiłam się. Wiedziałam, że babunia albo Wiki otworzą. Z korytarza dobiegły mnie ciężkie kroki. Babunia. Szła powoli, widocznie wyrwana ze snu. Skrzypienie schodów... Potem coraz cichsze kroki dobiegające z dołu. Zgrzyt przekręcanego zamka. Cisza. Trzask drzwi. Znów ciche kroki z parteru. Skrzyp schodów. Szuranie kapci po dywanie na piętrze. Trzask drzwi. Babunia musiała się położyć. Ale kto dzwonił?
Usłyszałam nagle pukanie w szybę. Powoli wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Ktoś stał na parapecie. Otworzyłam.
- Witaj, kochanie - rzekł chłopak, którego twarzy w ciemnościach pokoju nie mogłam dojrzeć. - Postanowiłem cię odwiedzić. Podszedł bliżej. Był ode mnie o głowę wyższy. Objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Nie miałam pojęcia kto to ani co tu robi. Sama nie wiedziałam co się dzieje, kiedy zaczął delikatnie muskać moje usta swoimi aksamitnymi wargami.
- Aniele, będę lecieć - szepnął nagle, po czym pocałował mnie długo i czule.
Już po chwili stałam w pokoju sama, wciąż nie wiedząc co się właściwie tu zdarzyło.

15/02/2013

czwartek, 11 lipca 2019

[Mój świat] Rozdział VII: Wstań. Wyjdź.

W grubych "narciarskich" rękawicach wrzucałam książki do plecaka. Miałam już dość bezczynności i siedzenia w domu. Kilka dni temu spadł pierwszy śnieg... A mnie nie było w szkole od prawie trzech miesięcy.
Wiki wolała, żebym jeszcze przesiedziała w domu do świąt. Babunia ją poparła... Ale mimo to uparcie pakowałam plecak. Wstałam wcześnie, tak żeby się wyrobić bez problemów i zdążyć na przystanek (tak, piętnaście minut drogi...). Wiedziałam aż za dobrze, że nikt z rodziny mnie nie wesprze, co więcej - pewnie by mnie zatrzymywały. Modliłam się tylko, żeby bilety i pieniądze nie nosiły w sobie jakiś dziwnych wspomnień, z których będę musiała się wybudzać.
Z westchnieniem zdjęłam rękawice i wrzuciłam je wraz z książkami (nie mogłam dotknąć ich dłonią - od razu przed oczami stawały mi wielkie fabryki, w których drukowano podręczniki...). Nie miałam pojęcia, jak będę przewracać kartki. Nie wiedziałam w sumie nic. Jak będę pisać, skoro gdy tylko dotknę długopisu czy zeszytu widzę albo jak były produkowane albo kogoś, kto ich dotykał? Jak mam funkcjonować, skoro mój dotyk wyzwala czyjeś wspomnienia w mojej głowie?
"Będę się co chwila szczypać" - pomyślałam, zarzucając plecak na ramię.
Po cichu wyszłam z pokoju i przetruchtałam do kuchniojadalni, by wziąć coś na drugie śniadanie. Dom był cichy, jakby sam spał wraz z domownikami. Kiedyś trudno było o taki spokój... Kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami nie wiedziałam jak to jest. Zawsze było głośno, nie było chwili żeby ktoś nie wpadł. Wydawało się, że mama nie robi nic poza pracą i przygotowywaniem czegoś na spotkania towarzyskie. A tata jeżeli nie rozmawiał z kimś o sporcie, polityce czy innych (nudnych jak flaki z olejem) tematach "dorosłych" to był poza domem czy to na delegacji czy u znajomych. Pamiętam, że zastanawiałam się, czy oni śpią. A jeśli tak to kiedy i skąd mają na to czas. Kiedyś nie znałam nudy, a czasu wolnego praktycznie nie miałam. Odrabianie lekcji było wielką udręką, bo głosy dochodzące z salonu strasznie rozpraszały.
Chwyciłam jabłko ze stołu i zabrałam się do robienia kanapek.

***

Idąc w stronę przystanku zerknęłam na zegarek: 7.15. Ciężko było mi uwierzyć, że kiedyś o tej porze rzadko zdarzało się, żebym była gotowa (a co dopiero w drodze!).
Na przystanku stało już kilka osób, czekając na ten sam autobus co ja.
- O kurczaczki! Melka! - usłyszałam pisk. Przewertowałam w głowie listę znanych mi osób i dopasowałam głos do rudej, bardzo chudej i wysokiej dziewczyny. Gabi.
- Cześć, Gabka - powiedziałam, gdy płomienne włosy zasłoniły moje oczy. Dziewczyna rzuciła mi się na szyję. - Przestań, bo zaraz mnie udusisz!
- Ale się cieszę, że cię widzę, Mela! Nawet sobie nie wyobrażasz! I to jeszcze zdrową! - ostatnie słowo wypowiedziała dość dziwnie, ale nie zrozumiałam jej intencji. - Bo już całkiem zdrowa jesteś, co?
- Taaaa... Powiedz mi lepiej, co tam w szkole - odparłam. Gdy Gabi odwiedzała mnie w szpitalu opowiadała mi o tym, co się dzieje. Jednak do domu już nie przychodziła, Wiki nie wpuszczała do mnie nikogo.
- Oooo dobra! - ochoczo klasnęła w dłonie i zalała mnie potokiem słów.
Udawałam, że uważnie słucham, gdy tak naprawdę rozglądałam się wokół i przyglądałam oczom otaczających mnie ludzi.
Brązowe. Piwne. Czarne. Brązowe. Zielone. Szaro-niebieskie. Piwne. Zielone...
- O patrz! Autobus.
Błękitny, wielki samochód, sapiąc, zaparkował w zatoczce.
Gabi pociągnęła mnie za sobą na sam koniec. I wtedy jakby mnie poraził piorun. Przy oknie, po prawej stronie, tam gdzie z Gabką zmierzałyśmy siedział chłopak. Stalowe oczy. Wizja. Zrobiło mi się słabo. Owszem, chciałam go odnaleźć, ale najpierw marzyłam o kilku dniach na przystosowanie do szkoły i normalnego trybu życia zwykłej nastolatki.
- Gabi, może usiadziemy tu? - mruknęłam wskazując miejsca na samym środku autobusu.
- Nieee, tam z tyłu weselej! - pisnęła i dalej mnie ciągnęła. - No, chodź!
Próbowałam się wyrwać i uniknąć spotkania ze stalowookim, kimkolwiek był. Ale moja kumpela nie miała zamiaru zwolnić uścisku...
- Cześć Dominik! Możemy? No wiem, że tak! - powiedziała i popchnęła mnie na miejsce obok chłopaka.
- Cześć - mruknęłam niechętnie.
Stalowooki powoli odwrócił się od okna i spojrzał na mnie. Jego twarz nie wyrażała nic. Chwilę wpatrywał się we mnie uważnie a potem powiedział tylko:
- Wstań. Wyjdź. Wróć do domu.
Zamrugałam powiekami z niedowierzaniem. "Co on powiedział? Że niby mam wrócić do domu? Ale... dlaczego?"
Już miałam coś odpowiedzieć, kiedy mimowolnie wstałam i wyszłam z autobusu. Nogi kierowały mnie do domu, chociaż próbowałam zawrócić... Coś mnie kierowało. Zmuszało do powrotu...
Nogi szły same przez piętnaście minut, które dzieliło przystanek od mojego domu. Potem przed drzwiami ręka sama powędrowała do kieszeni i wyciągnęła klucze, które wsadziła do zamka i otworzyła dom. Weszłam, nadal nie panując nad ciałem. Powiesiłam kurtkę na wieszaku, po czym moje kroki skierowały się na górę, do mojego pokoju.
Kiedy otworzyłam drzwi, czekał mnie kolejny szok. Przy moim biurku, na moim krześle siedział elegancko ubrany blondyn o błękitnym spojrzeniu.

6/02/2013

środa, 10 lipca 2019

[Mój świat] Rozdział VI: Dotyk będzie twą siłą

Siedziałam na łóżku wpatrując się w ciemny, śpiący świat za oknem. Moja głowa pełna była obrazów, niewiadomego pochodzenia. Dość przerażające...
Wstałam i przysiadłam do biurka. Miałam na nim zdjęcia przyjaciół o rodziny. Niepewnie wyciągnęłam dłoń do pierwszej fotografii i... szybko ją cofnęłam. Bałam się. To co zaczęło się ze mną dziać po jednym z dziwnych nie-omdleń czy wizji ze stalowymi oczami w roli głównej bardzo mnie przeraziło. "Chcesz... Pójdź... Pomogę..." Zaufałam głosowi... Oddałam się ciemności. Pamiętałam jak poczułam, że opadam w nicość, gdy po słowach stalowookiego głosu wyszeptałam nieśmiałe "tak".
Wiki z babunią znalazły mnie leżącą w moim pokoju, z głową pod biurkiem. Przynajmniej nic mi się nie stało... Jednak nie zostawiały mnie samej już praktycznie nigdy. Tylko nocami mogłam odpocząć od towarzystwa i spokojnie pomyśleć.
Dzięki temu "tak" wrócił mój zmysł dotyku. Ta nagła zmiana zaskoczyła i tak nic nierozumiejących lekarzy. "Mój przypadek mocno działa im na ambicję" - zachichotałam i przypomniałam sobie twarz grubego, owłosionego lekarza (który przypominał mi jakiegoś dzikusa z dżungli a nie cywilizowanego pana doktora) i jego minę gdy przy ostatnich badaniach znów wszystko wyszło mi "w normie".
Jednak węch i smak nadal mnie zawodziły. W sumie... nie były mi tak znowu strasznie potrzebne.
Ręce trzymałam na kolanach by nie dotykać nimi żadnych przedmiotów wokół mnie. Gdy pochłaniała mnie ciemność usłyszałam jeszcze: "Dotyk będzie twą siłą. Wspomnienia mu ulegać będą!". Dość dziwne.
Jednak głos miał rację. Gdy podczas śniadania dotknęłam naszego stołu (kupionego na antykach z sześć lat temu) zobaczyłam dziwną scenę... Sprzed oczu zniknęły mi proste, duralexowe talerze z płatkami i Wika z babunią. Zobaczyłam wielką komnatę i kobietę w wysokiej blond peruce, kosztownej błękitnej sukni do ziemi z gorsetem, zajadająca naprzeciwko mnie ociekające tłuszczem udko kurczaka. Dziwny widok. Zaczęłam zastanawiać się czy nie śnię na jawie i uszczypnęłam się. Bogato zdobiona komnata ustąpiła znów naszej przytulnej kuchni.
- Melka, wszystko okej? - zapytała niepewnie moja siostra.
- Ni... Tak - odparłam, starając się by mój głos był pewny (oczywiście z marnym skutkiem)
Babunia zmierzyła mnie wzrokiem, wzruszyła ramionami i wróciła do swojego śniadania.
Scena szlachcianki (jej strój tylko z tym mi się kojarzył... chociaż może była jakąś księżniczką czy czymś takim?) jedzącej udko utkwił mi w pamięci. Chciałam z kimś o tym porozmawiać. Jednak nikogo takiego nie miałam. Od kiedy oberwałam w głowę wszyscy traktowali mnie dość niepoważnie. Tylko Wiki i babunia mnie słuchały... Ale one zaraz poleciałyby z moją opowieścią do doktorków. A ja nie chciałam trafić do wariatkowa... "Dziewczyna twierdzi że ma paranormalne zdolności!" "Dotknęła stołu i zobaczyła damę jadzącą udko kurczaka!"
Bezsensu! Nie chcę tak skończyć...
Jedynym, kto mógł mi pomóc był stalowooki głos. Postanowiłam go odnaleźć. Tym razem na żywo, a nie w dziwnych wizjach.
Westchnęłam i wyciągnęłam dłoń w stronę fotografii. Zamknęłam oczy w nadziei, że nic się nie stanie. Kiedy pod palcem poczułam śliski papier zdjęcia od razu poczułam zapach świeżo skoszonej trawy. Powoli otworzyłam oczy i zobaczyłam siebie wraz z  jakąś brunetką bawiące się w berka między drzewami. Uśmiechnęłam się. Wspomnienie w mojej głowie było bardzo niewyraźne, ale przypisałam imię do wyglądu. Jackie. Kuzynka z Ameryki. Dawno się nie widziałyśmy - uświadomiłam sobie.
Uszczypnęłam się. Obraz od razu się rozwiał. Znów widziałam przed sobą mnóstwo zdjęć. Najbliżej mnie leżała fotografia, której dotknęłam. Rzeczywiście przedstawiała park i dwie, małe dziewczynki biegające między drzewami.
Jeszcze raz się uśmiechnęłam i, ostrożnie by niczego nie dotknąć, położyłam się do łóżka...
Musiałam znaleźć jakiś sposób, by to powstrzymywać... Nie chciałabym zatrzymywać się wszędzie, co chwilę, by odpędzić wizję po dotknięciu czegokolwiek!
No i jeszcze stalowooki głos. Trzeba się z nim spotkać. Gdzie go szukać...? I czy mi pomoże?

3/02/2013

poniedziałek, 8 lipca 2019

[Mój świat] Rozdział V: Pójdź za mną

Woda ciekła po mnie strumieniami.
"Niedługo wszystko wróci do normy!" "Widać znaczną poprawę!"
Odkręciłam maksymalnie kurek z gorąca wodą. Nadal nie czułam ciepła. Zaczęłam płakać. Łzy mieszały się z wodą. Spływały po mnie. Ale ja ich nie czułam. Nawet gdy trafiały mi wprost do ust nie były słone. Były nijakie. Jak woda... jak ja.
"Jesteśmy na dobrej drodze, naprawdę!" "Wszystko się stabilizuje..."
Zaśmiałam się na wspomnienie wszystkich tych przemądrych lekarzy, którzy co dzień w szpitalu próbowali zrozumieć, co mi jest.
Pobieranie krwi. Badanie. Wyniki. Nic. Pobieranie moczu. Badanie. Wyniki. Nic. Wiele innych badań. Wyniki. Nic.
Wielce mądrzy lekarze postanowili po kilku tygodniach zmarnowanych prób postawienia diagnozy wypuścić mnie do domu. Dzięki Bogu. Myślałam, że zwariuję wciąż wpatrując się w białe ściany z zielonymi detalami. Czas umilały mi wizyty przyjaciół (a przynajmniej za nich się podawali, nikogo nie pamiętałam) i książki fantasy.
Zakręciłam gorącą wodę i dla odmiany włączyłam lodowatą. Normalnie moją skórę prawie natychmiast przeszyłyby tysiące igiełek, jednak nadal nic nie czułam.
Lałam wodę bezsensu jeszcze długo, dopóki Wiki nie zaczęła się dobijać do łazienki z pytaniem "wszystko w porządku? żyjesz?". Szybko zakręciłam wodę i otuliłam się ręcznikiem (który bardzo lubiłam, bo zawsze był mięciutki... teraz tego nie czułam).
- Spokojnie, Wiki. Żyję. - mruknęłam, otwierając drzwi i wypuszczając na korytarz obłoczki pary.
- Uff... - odparła moja siostra. - A już się bałam... - na chwilę zamilkła. - Em... A jak tam czucie...?
- Nijak. - burknęłam i przepchnęłam się obok niej, by dotrzeć do swojego pokoju.
W szpitalu, na samym początku miałam problem ze wszystkimi zmysłami. Pierwsze wróciły słuch i wzrok. Później smak. Ostatnio pracuję nad węchem i dotykiem. Ten pierwszy powoli zaczyna wracać. Szczególnie gdy coś silnie pachnie lub śmierdzi. Jednak perfum Wiki nadal nie czuję...
Wszystkie zmysły tak czy siak mam mocno osłabione. Łatwo mnie zaskoczyć. Podejść... Okraść pewnie też. Nawet nie do końca panuję nad ciałem... A wydawałoby się, że dostałam w głowę już dawno. I nawet niezbyt mocno. Chyba. Kto by pomyślał, że jedno uderzenie może wyrządzić tyle szkody.
- Melcia! Obiad! - usłyszałam głos z dołu.
Po tym, jak wylądowałam w szpitalu Wiki zadzwoniła do rodziców. Oczywiście nie przyjechali. Zamiast siebie wysłali do nas babunię Helenę. Nie było na co narzekać - dzięki temu miałyśmy pyszne, gorące obiadki i opiekę dla mnie dwadzieścia cztery na dobę, siedem dni w tygodniu. Wiki nadal mogła jeździć do pracy, a ja byłam powiedzmy bezpieczna.
Ale mimo wszystko... nawet najcudowniejsza na świecie babunia Helena nie zastąpi mi rodziców...
Szybko ubrałam się (w najbardziej drapiące ciuchy jakie miałam, żeby pobudzić receptory dotyku) i zbiegłam na dół.
- Melka, stój! - krzyknęła Wiki, gdy tylko przeszłam próg kuchniojadalni. - Zgadnij, po zapachu, co dziś jemy.
Wiki próbowała zmotywować mój węch do działania - na próżno.
Wzruszyłam ramionami:
- Wiki, nadal nie czuję.
Siostra westchnęła i wskazała mi krzesło.
- Buraczkowa. Ziemniaki, surówka z marchwi i schabowy. Proste.
Usiadłam na krześle i zaczęłam jeść. Smak nie mógł wrócić mi w całości bez węchu, więc musiałam do swojej porcji dodawać mnóstwo przypraw, co niezbyt podobało się babuni. Jak przez mgłę pamiętam, że zawsze jej potrawy były idealnie przyprawione. Miała naturalny dryg do gotowania.
Nagle wokół mnie zaczęło robić się ciemno. Usłyszałam, że moja łyżka uderza głucho o stół. Zaczęło mi dzwonić w uszach. "No pięknie, mdleję" - pomyślałam. Ale wciąż jako tako panowałam nad ciałem. Czułam, że siedzę. Nie pozwoliłam sobie opaść. Napięłam mięśnie, by utrzymać pozycję siedząca, gdy w ciemności, która mnie otaczała pojawiły się stalowe oczy.
- Chcesz by wszystkie zmysły wróciły? Pójdź za mną... Pomogę ci...
Nagle poczułam klepanie po policzkach. Ciemność wraz z tajemniczymi oczami i głosem zaczęła ustępować.
- Mela? Wszystko okej? - obok mojego krzesła kucała Wiki.
- Powiedzmy - odparłam. - Pójdę się lepiej położyć.
Po drodze na górę towarzyszyło mi wspomnienie "wizji". Oczy wydawały się znajome... Tak jak i głos.
Kto to był?
Skąd go znam?
Jak może mi pomóc?
Walnęłam się na łóżko (specjalnie stukając łokciem w ścianę - i tak nic nie poczułam) i zaczęłam rozmyślać.
Po jakimś czasie zaczęłam mimowolnie odpływać. Po głowie wciąż krążyły mi słowa wypowiedziane przez tajemniczy-znajomy głos: "Chcesz... Pójdź... Pomogę..."

28/01/2013

[Mój świat] Rozdział IV: Ja nadal wierzę

Boli mnie.
Boli mnie głowa... Boli mnie szyja i kark... Bolą mnie barki... Bolą mnie ramiona... Bolą mnie ręce... Bolą mnie dłonie i palce... Boli mnie klatka piersiowa... Bolą mnie żebra... Boli mnie brzuch... Bolą mnie biodra... Boli mnie miednica... Bolą mnie uda... Bolą mnie łydki... Bolą mnie stopy i palce...
Boli mnie wszystko.
"Co mi się stało?" - zapytałam siebie samą. Próbowałam sobie coś przypomnieć. Przez umysł przelatywały mi zamglone obrazy...
Niewyraźny korytarz szkolny... Dziedziniec szkoły... Gabi w szkole... Samochód Wiki, stary Maluszek...
I te tajemnicze, hipnotyzujące, zachwycające stalowe oczy przeplatające się z dobrym, ciepłym, troskliwym, błękitnym spojrzeniem...
Tylko czyje to oczy widzę za mgłą?
I co mi się stało?
Gdzie jestem?
Ołowiane powieki nie chciały się poruszyć. Tak samo jak reszta zdrętwiałego ciała...
Nagle poczułam czyjś dotyk na ręce.
- Siostrzyczko... Mam nadzieję, że mnie słyszysz... Martwię się o ciebie... Lekarze nie dają ci szans, ale ja nadal wierzę...
Głos Wiki jakby tchnął życie w moje-niemoje ciało.
Nagle mogłam rozchylić ciężkie powieki i zacząć się lekko ruszać. Wszystko przychodziło mi z niemałym trudem, jakbym nie miała panowania nad żadną częścią ciała przez wieki.
-Wiki... - szepnęłam, dziwiąc się brzmieniem mojego głosu. Był zupełnie inny. Taki chropowaty jakby nie był używany od bardzo dawna.
- Melcia... W końcu - zaszlochała Wiki.
Ostrożnie zaczęłam się rozglądać wokół siebie. Otaczały mnie kwiaty, baloniki i jakieś inne małe prezenciki. Po chwili rozpoznałam, że - niestety - nie jestem u siebie w pokoju. Nie znalazłam żadnych charaktetystycznych mebli. Zastanawiałam się, gdzie w takim razie leżę. Po chwili białe ściany z zielonymi paskami uświadomiły mi, że muszę być w szpitalu. Pewnie od dłuższego czasu, stwierdziłam patrząc na ilość prezencików.
- Co mi jest?
- Nikt tego nie wie. Dlatego nie wierzą, że są w stanie ci pomóc...
Przerażające. Lekarze nie wiedzą, co mi jest. Nie mogą mi pomóc. Nie mogą nic zrobić...
Zamknęłam oczy. Musiałam pomyśleć.
W ciemnościach, które czułam w umyśle znów wyłoniły mi się zamglone błękitne oczy. Czułam, że tylko te oczy (czy raczej ich posiadacz) mogą mi pomóc.
Tylko gdzie one są?

25/01/2013